Sokal - historia i dzień dzisiejszy miasta i rejonu
Odwiedź Sokalszczyznę - rejon w województwie lwowskim
FAQ
Szukaj
Użytkownicy
Grupy
Galerie
Rejestracja
Profil
Zaloguj się, by sprawdzić wiadomości
Zaloguj
Forum Sokal - historia i dzień dzisiejszy miasta i rejonu Strona Główna
->
Historia i dzień dzisiejszy
Napisz odpowiedź
Użytkownik
Temat
Treść wiadomości
Emotikony
Więcej Ikon
Kolor:
Domyślny
Ciemnoczerwony
Czerwony
Pomarańćzowy
Brązowy
Żółty
Zielony
Oliwkowy
Błękitny
Niebieski
Ciemnoniebieski
Purpurowy
Fioletowy
Biały
Czarny
Rozmiar:
Minimalny
Mały
Normalny
Duży
Ogromny
Zamknij Tagi
Opcje
HTML:
TAK
BBCode
:
TAK
Uśmieszki:
TAK
Wyłącz HTML w tym poście
Wyłącz BBCode w tym poście
Wyłącz Uśmieszki w tym poście
Kod potwierdzający: *
Wszystkie czasy w strefie EET (Europa)
Skocz do:
Wybierz forum
Ogólne
----------------
Ogłoszenia, komunikaty administracyjne
Aktualności z kraju i zagranicy
Sokalszczyzna
----------------
Sokal, Zabuże, Żwirka, Poturzyca
Ilkowicze, Tartaków, Komarów i okolice
Bełz, Czerwonograd, Ugniw, Wielkie Mosty
Lwów i Wilno - stolice Kresów
----------------
Ukochane miasto LWÓW
Wilno - miasto moich przodków
Polacy na Kresach
----------------
Historia i dzień dzisiejszy
Wielcy Patrioci Kresów
Poszukiwania
Sanktuaria
----------------
Jasna Góra w Częstochowie
Sanktuarium Maryjne w Licheniu
Sanktuarium Matki Bożej Sokalskiej w Hrubieszowie
Sanktuaria na Kresach
Sanktuarium Matki Boskiej z Tartakowa w Łukawcu
EURO 2012
----------------
współpraca polsko-ukraińska
Księga Gości
----------------
spotkania, imprezy, warsztaty, linki do stron w internecie
Przegląd tematu
Autor
Wiadomość
Edward Bykowski
Wysłany: Czw 15:56, 29 Paź 2009
Temat postu:
Wyprawa do korzeni
Dodano: 2009-10-29 12:26:22
Pojechali w pierwszej dekadzie września na Podole i Wołyń. Zwiedzili zabytki we Lwowie oraz inne miejsca znane z polskiej przeszłości, byli także w miejscowościach, skąd wysiedlono po wojnie ich rodziny
Główny ołtarz lwowskiej katedry z obrazem Matki Boskiej Łaskawej
Ze względu na trwającą konferencję nie można było wejść do muzeum Juliusza Słowackiego w KrzemieńcuPodole i Wołyń
Śladami historii
W wycieczce, zorganizowanej pod egidą oławskiego Stowarzyszenia Miłośników Kresów Wschodnich, uczestniczyło czterdziestu kresowian i ich potomków, głównie z Oławy, Marcinkowic i gminy Domaniów. W większości wybrali się tam po raz pierwszy. Kierownikiem był Michał Wagner, doświadczony organizator wyjazdów na Ukrainę, więc wszystko przebiegało bez zakłóceń.
Złoczów, Bug i Sasów
Wyjechali z Oławy 2 września pod wieczór dość szybko przekroczyli granicę i rankiem dojechali do Złoczowa. Tam zakwaterowali się w pobliskim hotelu i już do końca wycieczki byli pod opieką troskliwej przewodniczki Mirosławy Babińskiej, znanej oławianom z wielu wizyt w naszym mieście. Warunki hotelowe już zbliżone do europejskiego standardu, za trzyosobowy pokój płaci się 210 hrywien, czyli 70 za osobę, tj. poniżej 30 zł.
Potem było zwiedzanie złoczowskiego zamku, już całkowicie odrestaurowanego, następnie wyjazd do źródeł Bugu w Werchobużu. W drodze powrotnej zatrzymali się w Sasowie, by zobaczyć tamtejszy kościół, odbudowywany dzięki wsparciu oławskiego stowarzyszenia kresowego. To zabytek sakralny, pamiątka po uczestniczącym przy ojcu w wyprawie wiedeńskiej królewiczu Jakubie Sobieskim, który przeżył ponad 40 lat w Oławie. Spóźniony obiad na złoczowskim zamku, w którym często przebywał król Jan III z umiłowaną żoną Marysieńką - kosztował kresowian ok. 15 zł.
Lwów, Poczajów i Krzemieniec
Trzeba było wreszcie odpocząć po wyczerpującej podróży (750 km z Oławy) i pełnym wrażeń pierwszym dniu, bo w następnym był wyjazd do Lwowa. Tam nie da się zwiedzić wszystkiego w ciągu kilku godzin. Cmentarz Łyczakowski, mogiły wielkich Polaków, w tym Marii Konopnickiej - autorki ”Roty”, Cmentarz Orląt Lwowskich, katedra rzymskokatolicka, gdzie przed obrazem Matki Boskiej Łaskawej składał narodowe śluby król Jan Kazimierz, katedry ormiańska i greckokatolicka, Wały Hetmańskie z pomnikiem Adama Mickiewicza oraz piękny gmach opery. To wszystko udało się zobaczyć.
W trzecim dniu, w sobotę - wyjazd do Poczajowa, gdzie jest słynny klasztor prawosławny z niesamowitym bogactwem zabytków. Zanim tam dotarli, po drodze były źródła świętej Anny, obok sadzawka, w której pątnicy zanurzają się zgodnie ze starą tradycją, by zapewnić sobie zdrowie.
Po zwiedzeniu Poczajowa następnym pamiętnym miejscem był Krzemieniec. Ta wołyńska miejscowość wiąże się z Hugonem Kołłątajem i Juliuszem Słowackim. Jeszcze nie jest udostępnione do zwiedzania Liceum Krzemienieckie, wciąż trwają prace remontowe, a w muzeum Słowackiego trwała międzynarodowa konferencja - w związku z obchodami Roku Słowackiego. Kustosz muzeum przeprosił gości z ziemi oławskiej i zapoznał z losami tej miejscowości.
Msza i skok na Świętą Górę
Ostatni dzień pobytu na dawnych kresach Rzeczpospolitej rozpoczął się dla oławskich kresowian niedzielnym nabożeństwem w złoczowskim kościele. To był, oprócz lwowskiego, jedyny kościół rzymskokatolicki, działający legalnie na terenach zachodniej Ukrainy przez cały okres sowiecki. Proboszcz Jan Cieński uzyskał na to glejt Rady Najwyższej ZSRR - za uratowanie życia rannego oficera NKWD. Do śmierci w 1992 roku sprawował posługę kapłańską Polakom i greckokatolickim Ukraińcom, zjeżdżającym się tłumnie z tej części Ukrainy. Był jedynym tajnym biskupem, konsekrowanym z absolutną dyskrecją przez prymasa Stefana Wyszyńskiego. Dopiero w trumnie założono księdzu Cieńskiemu mitrę biskupią.
Po nabożeństwie nastąpił wyjazd “na Usznię”, z której powojenni wysiedleńcy trafili głównie do Domaniowa. Z przedwojennej polskiej wsi pod Złoczowem wybudowano teraz nową drogę na Świętą Górę, gdzie obok kaplicy stoi wiata z cudownym obrazem Matki Boskiej. Zjeżdżają tam ludzie z dalekich stron, by prosić o łaski, jest też źródełko uzdrawiającej wody. Nie ma żadnych różnic pod względem wyznania. - Pan Bóg jest jeden i Matka Boska też jedna, bez względu na czyjeś wyznanie - mówią pątnicy, licznie ciągnący na Świętą Górę…
Do domu
Stamtąd wyruszono w drogę powrotną do kraju. Najtrudniej było wjechać do Polski, co wciąż jest niechlubną tradycją. Nasze służby celne nadal nie potrafią sobie radzić z płynną kontrolą graniczną. - Tym razem trzeba było czekać tylko około czterech godzin, czyli wyjątkowo krótko, więc w poniedziałek rano byliśmy już w Oławie - twierdzi Michał Wagner, opowiadający o czterodniowej „wycieczce za 300 złotych”. Tyle kosztował przejazd z ubezpieczeniem, noclegami, plus przewodnik. - Najcenniejsze było to, że niezależnie od programu wyjazdu uczestnicy odwiedzili swoje rodzinne zakątki, odświeżyli pamięć o latach minionych i przyjrzeli się obecnej rzeczywistości.
Edward Bykowski
Video-Lux
Wysłany: Pią 10:25, 08 Lut 2008
Temat postu:
Film o Sokalu i okolicach na DVD dla Ciebie
"Sentymentalna podróż do krainy ojców"
Filmy historyczno-krajoznawcze:
http://rodowody.net.pl/video/Wilno.wmv
http://rodowody.net.pl/video/Lwow.wmv
Sokal k/Lwowa - intro do filmu:
http://rodowy.pl/video/sokal_intro.WMV
Sokal k/Lwowa -cerkiew pw. św.Piotra i Pawła:
http://rodowy.pl/video/cerkiew_pp.WMV
Zabuże k/Sokala - cerkiew pw. św. Michała Archanioła:
http://rodowy.pl/video/cerkiew_zab.WMV
Na filmie dvd (w wersji turystycznej) 70 minut poświęcone jest zabytkom i rozmowom z Ukraińcami
na tematy historyczne w miejscowościach : Sokal, Zabuże, Tartaków i Komarów.
Koszt płyty DVD = 30 zł wraz z kosztami wysyłki (przy przedpłacie na konto autora) lub 40 zł - płatne listonoszowi przy odbiorze.
Zamówienia proszę składać pod adresem:
sokal2@wp.pl
lub telefonicznie: 094-340-60-06
Sokal
Wysłany: Sob 10:06, 09 Cze 2007
Temat postu: Linia Curzona
Linia Curzona - planowana linia demarkacyjna pomiędzy wojskami polskimi a bolszewickimi z 8 grudnia 1919 roku.
Geneza pojęcia
Linia Curzona sygnowana nazwiskiem George Curzona - szefa brytyjskiego ministerstwa spraw zagranicznych, to projekt brytyjski z 8 grudnia 1919 roku prowizorycznej i tymczasowej polskiej granicy wschodniej traktowanej jako rozgraniczenie demarkacyjne. Na paryskiej konferencji pokojowej kończącej I wojnę światową ustalono polską granicę zachodnią (z Niemcami), natomiast nie ustalono wschodniej, ponieważ Wielka Brytania i Francja liczyły na restytucję przedbolszewickiej Rosji, co stawiało pod znakiem zapytania zagadnienie wschodnich granic polskich.
Jednakże coraz bardziej oczywiste fiasko planów odrodzenia się carskiej bądź białej Rosji skłoniło Brytyjczyków do wysunięcia projektu tymczasowego i prowizorycznego rozgraniczenia stref wpływów Polski oraz Rosji we wschodniej Europie. W swoim projekcie linii demarkacyjnej oparli się oni na granicach III rozbioru Polski czyli na przebiegu zachodniej granicy Rosji z 1795 roku. Przedstawiona w dniu 8 grudnia 1919 roku linia sygnowana nazwiskiem lorda Curzona biegła według sztucznej wschodniej granicy d. obwodu białostockiego guberni grodzieńskiej , dalej Bugiem do dawnej granicy austriackiej tzn. do Sokala. Nie obejmowała Galicji, ponieważ chodziło o granicę polsko-rosyjską, a Galicja do Rosji nigdy nie należała, więc potraktowano ją odrębnie.
Kwestia Galicji Wschodniej a linia Curzona
Mocarstwa Ententy miały w stosunku do wschodniej Galicji odmienne plany. 22 lutego 1919 r. została przedstawiona we Lwowie przedstawicielom rządów Polski i ZURL linia demarkacyjna zawieszenia broni w Galicji, pozostawiająca Lwów i Borysławsko-Drohobyckie Zagłębie Naftowe po stronie polskiej, przy jednoczesnym uznaniu ZURL przez Ententę i pozostawieniu po stronie ukraińskiej Tarnopola i Stanisławowa. Była to tzw. linia Barthélemy'ego (od nazwiska francuskiego generała - szefa misji mediacyjnej ze stycznia - lutego 1919), która biegła od Kamionki Strumiłowej przez Bóbrkę, Wybranówkę, Mikołajów i dalej linią kolejową Stryj-Lwów. Projekt zawieszenia broni i linii demarkacyjnej odrzuciła w końcu lutego 1919 strona ukraińska (ZURL), licząc na korzystne dla siebie rozstrzygnięcie militarne.
Strona polska starała się skłonić przedstawicieli elit ukraińskich do zaakceptowania linii rozejmowej Sokal-Busk-Halicz-Kałusz-Karpaty (propozycja hrabiego Skarbka z lutego 1919 roku), którą kilka miesięcy później Piłsudski skorygował na korzyść Ukraińców do postaci Sokal-Busk-Kałusz-Karpaty. Oba warianty rozgraniczenia zakładały, że Lwów pozostanie przy Polsce. Wszelkie próby uzgodnienia linii demarkacyjnej z rządem zachodnioukraińskim kończyły się fiaskiem z powodu nieustępliwości strony ukraińskiej.
Po nieudanej ofensywie ukraińskiej, kontrofensywie polskiej i w konsekwencji po zajęciu w lipcu 1919 r. całego terytorium Galicji po Zbrucz przez wojska polskie, Ententa (Rada Najwyższa - a więc szefowie rządów) postanowiła decyzją z 21 listopada 1919 r. przekazać Polsce zarząd (mandat) nad całą Galicją na 25 lat ( a następnie przeprowadzić plebiscyt w kwestii przynależności państwowej tego terytorium) przy jednoczesnym nadaniu przez Polskę autonomii terytorialnej ludności Galicji Wschodniej.
Podstawą decyzji Ententy wynikającą z prawa międzynarodowego był traktat pokojowy, który Austria podpisała w Saint-Germain-en-Laye i w którym zrzekła się dotychczasowej suwerenności nad terytorium całej Galicji na rzecz mocarstw Ententy i pozostawiała im decyzję w sprawie dalszej przynależności państwowej tego terytorium.
Decyzja Ententy wywołała oburzenie w Polsce, Sejm przytłaczającą większością (oprócz PPS) przyjął uchwałę sprzeciwiającą się decyzji mocarstw - co jednak nie mało znaczenia prawnomiędzynarodowego. Jednocześnie rząd polski wykorzystując zmianę sytuacji politycznej w Rosji (upadek ruchu białych - klęska wojsk Denikina) i na Ukrainie (Symon Petlura pobity przez białych i czerwonych Rosjan rozpoczął właśnie w Warszawie rokowania o sojusz z Polską) podjął energiczne, zakulisowe działania dyplomatyczne, które doprowadziły 22 grudnia 1919 r. do zawieszenia wykonania uchwały z 21 listopada, co w praktyce oznaczało powrót do negocjacji w tej kwestii.
Trzeba dodać, że politycy Ententy nie znali realiów demograficznych, historycznych i politycznych Galicji Wschodniej i nie mieli sensownego projektu rozwiązania problemu. Skoro odrzucali możliwość istnienia państwa ukraińskiego uważając to za problem wewnętrzny Rosji (nie uznali URL) to możliwe były dwa rozwiązania: albo Galicja Wschodnia w ramach Rosji (do czego prowadziła taka polityka) albo w Polsce, co było potwierdzeniem status quo istniejącego od lata 1919 r.
W układzie pomiędzy Polską a URL z kwietnia 1920 r. granicę polsko - ukraińską ustalono na Zbruczu[1].
Konferencja w Spa i nierozstrzygnięta kwestia galicyjska [edytuj]
Podczas konferencji w Spa 10 lipca 1920 w obliczu przewidywanej klęski Polski w walce z bolszewikami Brytyjczycy wysunęli propozycję wycofania wojsk polskich na linię demarkacyjną Niemen-Bug (linia Curzona z 8 grudnia 1919), a sprawę Galicji, Śląska Cieszyńskiego, Gdańska Polska miała zostawić do rozstrzygnięcia mocarstwom Ententy. W Galicji Wschodniej linią demarkacyjna miała być linia frontu w momencie zawieszenia broni. Zatem w Spa nie wyznaczono linii demarkacyjnej w Galicji.
Dyplomacja brytyjska podjęła jednak kroki, by i tam zgodnie z postanowieniami konferencji wyznaczyć konkretną linię demarkacyjną. Wytyczoną przez Brytyjczyków linię demarkacyjną, na którą cofnąć się miały wojska polskie, a sowieckie jej nie przekraczać ustanowiono (zgodnie z wcześniej wysuwanymi propozycjami Ententy) na Niemnie i Bugu (czyli linia Curzona z grudnia 1919 roku), a w Galicji miała ona biec od Bugu wzdłuż linii Sokal-Busk-Kałusz i dalej do Karpat ze Lwowem po stronie polskiej. Przebieg linii demarkacyjnej miał zostać następnie przesłany w telegramie do sowieckiego komisarza spraw zagranicznych Gieorgija Cziczerina w dniu 11 lipca 1920.
Jednakże już w trakcie trwania konferencji w Spa bolszewicy odrzucali wszelkie propozycje linii demarkacyjnych ustalanych przez mocarstwa Ententy, a następnie w dniu 17 lipca 1920 odrzucili już nie tylko propozycję linii demarkacyjnych, ale również samą możliwość pośredniczenia przez Ententę w kwestiach polsko-bolszewickich. Dowództwo bolszewickie liczyło na szybkie opanowanie Polski i wkroczenie sowieckich oddziałów na obszar Niemiec, gdzie miała wybuchnąć powszechna rewolucja.
Następnym etapem miał być podbój całego kontynentu europejskiego przez połączone sowiecko-niemieckie oddziały rewolucyjne. Lenin skwitował próby mediacji Ententy słowami : "Za pomocą drobnego szachrajstwa chcą nam odebrać zwycięstwo". Oficjalnie jednak sowiecka dyplomacja głosiła koncepcję dwustronnych rokowań polsko-bolszewickich bez udziału politycznych pośredników. W efekcie, mimo przyjęcia warunków Ententy przez Grabskiego, sprawę wyznaczonej linii demarkacyjnej w Galicji uznano za bezprzedmiotową i nieaktualną. Rezultatem było uzgodnienie przedstawicieli Ententy ze stroną polską, że za podstawę do przyszłych rokowań pokojowych polsko-bolszewickich (bądź polsko-ukraińskich w Galicji) tak czy inaczej będzie się uważać "linię frontu".[2].
Jak więc widać premier Grabski na konferencji w Spa podpisał dokument w którym nie było mowy o konkretnej linii rozejmowej w Galicji. W dniu 15 lipca 1920 roku w Spa rząd polski zgodził się "przyjąć decyzję Rady Najwyższej w sprawie granic litewskich, przyszłości Galicji wschodniej, sprawy Cieszyńskiej i przyszłego traktatu gdańsko-polskiego"[3] W traktacie ryskim granicę między Polską a USRR na odcinku galicyjskim ustalono na Zbruczu, co wobec nieuznawania Rosji sowieckiej na forum międzynarodowym [4]miało jedynie charakter dwustronny (wyrzeczenia się pretensji sowieckich do Galicji Wschodniej).
Konferencja w Sevres
Latem 1920 roku wydawało się, że los Polski jest już przesądzony i nie zdoła ona oprzeć się nawale bolszewickiej. Mocarstwa Ententy miały do wyboru: albo traktować obszar wschodniogalicyjski jako sowiecką zdobycz, albo jako odrębne od Rosji Sowieckiej oraz Polski (jeśli ta w jakiejś postaci przetrwa) państwo. Wybrano drugą opcję uważając, że odrębne państwo wschodniogalicyjskie pozwoli wbić klin pomiędzy ludność ukraińską a bolszewików oraz przyczyni się do zatrzymania ekspansji sowieckiej.W sierpniu 1920 roku podczas konferencji w Sevres pomiędzy mocarstwami Ententy a Czechosłowacją, Jugosławią i Rumunią przedstawiciele konferujących państw uznali Galicję Wschodnią za odrębne państwo ukraińskie. Ponownie stanęła kwestia granic tego państwa. Zanim jednak przystąpiono do ich wyznaczania, zwycięstwo nad bolszewikami pod Warszawą unieważniło rozpatrywane w Sevres projekty.
Niezrealizowana ustawa o autonomicznej Galicji Wschodniej [edytuj]
W dniu 26 września 1922 r. Sejm RP przyjął w intencji uzyskania korzystnego rozstrzygnięcia mocarstw nigdy nie uchyloną i nigdy nie wprowadzoną w życie ustawę o "zasadach powszechnego samorządu wojewódzkiego, a w szczególności województwa lwowskiego, tarnopolskiego i stanisławowskiego" - w praktyce swych rozstrzygnięć ustalająca dla obszaru Galicji Wschodniej status analogiczny do autonomicznego województwa śląskiego (np. odrębna kuria polska i ukraińska każdego sejmiku wojewódzkiego o uprawnieniach analogicznych do Sejmu Śląskiego, powołanie w ciągu dwóch lat uniwersytetu ukraińskiego, język ukraiński jako równorzędny urzędowy w województwach, zakaz prowadzenia państwowej kolonizacji ziemskiej).[5]
Rada Ambasadorów ostatecznie uznała suwerenność Polski w Galicji wschodniej , przy zastrzeżeniu wprowadzenia przez Polskę statusu autonomicznego dla tego terytorium, czego surogat stanowiła ustawa z września 1922, stwierdzająca już w samym tytule szczególny charakter terytorium Galicji Wschodniej w ramach państwa polskiego. [6]USRR wniosła protest przeciwko zaniechaniu plebiscytu.
Protest został odrzucony przez Polskę z powołaniem się na zapisy traktatu ryskiego i fakt, że terytorium Galicji wschodniej nie wchodziło nigdy w skład państwa rosyjskiego, czy też jego następców prawnych i w konsekwencji jakiekolwiek ich pretensje w tym zakresie są bezprzedmiotowe zaś ani już istniejący ZSRR, ani wchodząca w jego skład USRR nie są stronami w sprawie.
Decyzja Rady Najwyższej była rozstrzygająca w płaszczyźnie prawnomiędzynarodowej . Następnego dnia po jej ogłoszeniu zaprzestał działalności w Wiedniu rząd ZURL na emigracji pod przewodnictwem Jewhena Petruszewycza, a jego członkowie w większości powrócili w granice Polski.
Sfałszowanie linii demarkacyjnej w Galicji Wschodniej
Prawdopodobnie w nocy z 10 na 11 lipca 1920 roku pracownik brytyjskiego ministerstwa spraw zagranicznych Lewis Bernstein-Namierowski znany również jako lord Namier sfalsyfikował linię wytyczając ją na zachód od Lwowa i Drohobycza i w tej postaci została ona przetelegrafowana z Londynu sowieckiemu ministrowi G. Cziczerinowi.
Motywy postępowania lorda Namiera nie są do końca jasne. Najprawdopodobniej ten pochodzący z rodziny polskich Żydów uczony i polityk posądzał Polaków o wrodzony antysemityzm i dlatego robił wszystko aby utrudnić proces formowania się nowego państwa polskiego. Jest również prawdopodobne, że postępek jego był wynikiem wydarzeń, które nastąpiły podczas polsko-ukraińskich walk o Lwów w latach 1918-1919. Wtedy to w trakcie walk pomiędzy ludnością polską i ukraińską, druga pod względem wielkości w tym mieście społeczność żydowska oficjalnie zachowywała neutralność, jednak bardzo często wspierała stronę ukraińską.
Doprowadziło to po wyparciu oddziałów ukraińskich ze Lwowa do mało chwalebnych ekscesów antysemickich (tzw. pogrom lwowski), które wprawdzie prędko zostały uśmierzone przez władze lwowskie, ale wywołały pewne wrażenie w Europie, zwłaszcza w środowiskach żydowskich.
Fałszując linię demarkacyjną polsko-sowiecką lord Namier sądził zapewne, że ratuje swoich żydowskich współziomków we Lwowie od postrzeganego jako silnie antysemickie państwa polskiego i zapewnia im byt oraz pokojową egzystencję pod rządami "przyjaznej" Ukrainy, przy czym nie domyślał się zapewne jak złudna jest owa "żydowsko-ukraińska" harmonia.
Roman Dmowski w swej pracy "Odbudowanie państwa" wspomina Namiera jako głównego wroga sprawy polskiej i winowajcę wrogiego stosunku premiera Davida Lloyd George'a do Polski.
Linia Curzona miała być rozgraniczeniem między walczącymi ze sobą wojskami sowieckimi i polskimi, wbrew obiegowej opinii nie był to projekt granicy polsko-radzieckiej. Na pozycje wyznaczone przez linię miały się cofnąć wojska polskie po podpisaniu rozejmu w wojnie z sowiecką Rosją.
Linia Curzona, 1945
Biegła ona na zachód od Grodna, w północnej części w sposób zbliżony do obecnej granicy polsko-białoruskiej (pozostawiała jednak po radzieckiej stronie Puszczę Białowieską) aż do Bugu, w okolicach Sokala odchodziła od tej rzeki. Dalszy południowy przebieg był przedmiotem rozbieżności. Linia znana potem jako "A" (linia Namiera przetelegrafowana Cziczerinowi z MSZ w Londynie) biegła nieco na wschód od Przemyśla (podobnie jak obecna granica polsko-ukraińska), wersja oznaczana wiele lat później jako "B" (właściwa linia Curzona + rozważane na konferencji w Spa rozgraniczenie w Galicji wschodniej z zagłębiem naftowym dla Polski) zostawiała zaś Lwów po stronie polskiej.
Po zakończeniu wojny polsko-sowieckiej granica państwowa została ostatecznie wyznaczona w traktacie ryskim z 18 marca 1921 i była przesunięta względem linii o ok. 200 km w kierunku wschodnim.
Formuła "linii Curzona" w okresie II wojny światowej i walka o jej ostateczny kształt
Po zniszczeniu 6 armii niemieckiej pod Stalingradem w lutym 1943 Stalin skorzystał z okazji aby powołać się wobec Brytyjczyków i Amerykanów na formułę "linii Curzona" przy roszczeniach do wytyczenia nowych granic ZSRR w Europie, ponieważ pokrywała się ona w pewnym stopniu (na linii Bugu) z granicą między ZSRR a III Rzeszą określoną w traktacie o granicach i przyjaźni miedzy III Rzeszą a ZSRR z 28 września 1939 r. - a formuła "Linia Curzona" miała genezę brytyjską , wobec powyższego była neutralną wobec Amerykanów.
W marcu 1943 , jeszcze przed zerwaniem stosunków dyplomatycznych w związku z wykryciem grobów katyńskich Stalin zażądał od Rządu Rzeczypospolitej uznania linii Curzona ( szczegółowo niespecyzowanej) jako nowej granicy między ZSRR a Polską.
Tym samym Stalin żądał od rządu polskiego potwierdzenia warunków paktu Stalin - Hitler z 28 września 1939 r.,wbrew ustaleniom układu Sikorski-Majski z lipca 1941 r, przewidujących unieważnienie wszystkich układów niemiecko -sowieckich dotyczących Polski i ustanowienia granicy niemiecko-sowieckiej na terytorium Rzeczypospolitej Polskiej.
Nadmienić należy,że rząd polski nie był uprawniony do dokonywania jakichkolwiek jednostronnych cesji terytorialnych a kwestia kompensaty terytorialnej Polski kosztem Niemiec i jej rozmiaru do października 1944 r.( konferencja moskiewska z udziałem premiera Mikołajczyka) oficjalnie nie została przez sojuszników brytyjskich przedstawiona rządowi polskiemu.
Kreślenie kolejnych wersji linii Curzona miało miejsce na konferencji międzysojuszniczej w Teheranie. W trakcie jej trwania wyszło na jaw, że istnieją dwie "linie Curzona", na co zwrócił uwagę szef brytyjskiej dyplomacji Anthony Eden. Sfałszowana linia Namiera została naniesiona na mapy alianckie jako linia Curzona "A".
Właściwa linia Curzona została ujęta jako linia Curzona "B". Strona brytyjska w swych memorandach (memoranda z 19 i 22 listopada 1943, memorandum Toynbee'ego z 12 lutego 1944 oraz memorandum Francisa Bourdillona z 25 lipca 1944) trzymała się wersji "B" linii jako właściwej podstawy do wyznaczenia granicy. Mniej więcej do sierpniowej (1944 rok) wizyty premiera Stanisława Mikołajczyka w Moskwie Brytyjczycy mieli nadzieję wytargować od Stalina wariant "B" ze Lwowem dla Polski.
Nie znaleźli jednak w swych naciskach na stronę sowiecką żadnego wsparcia Stanów Zjednoczonych, gdyż te nie zamierzały wywierać presji na Stalina w sprawach trzeciorzędnych dla interesów USA i bardzo potrzebowały pomocy sowieckiej w doprowadzeniu do końca wojny na Dalekim Wschodzie. Straszliwe straty Amerykanów w wojnie dalekowschodniej sprawiły, że dla wciągnięcia ZSRR do wojny z Japonią administracja amerykańska składała na ołtarzu własnej polityki los Polski i Europy Środkowo-Wschodniej. Śladem zażartych targów o polską granicę wschodnią i szczegółowych studiów aliancko-sowieckich jest opracowana podczas konferencji w Teheranie specjalna mapa.
Zaznaczono na niej sześć wariantów proponowanej granicy wschodniej oznaczonych od "A" do "F" przy czym ostatni "F" dotyczył rozgraniczenia terytoriów w Prusach Wschodnich natomiast wariant pierwszy "A" to granica z 1939 roku. Można spostrzec, że wariant oznaczony na niej jako "B" przewidywał pozostawienie Polsce etnicznie polskiej Wileńszczyzny oraz całej wschodniej Galicji.
Warianty "B", "C" i "D" pozostawiały Polsce Grodzieńszczyznę również wówczas w większości etnicznie polską. Warianty "B" i "C" pozostawiały Polsce całą wschodnią Galicję. Wariant "D" zostawiał jedynie Lwów i Drohobycz przy Polsce. Stalin narzucił wariant "E", który na tej mapie samodzielnie wykreślił zielonym ołówkiem.
Wariant ten jako jedyny ze wszystkich odcinał od Polski Lwów i Grodno.
Po fiasku rozmów pomiędzy polskim premierem a Stalinem w sierpniu 1944 roku Brytyjczycy zrezygnowali z forsowania sprawy linii Curzona "B" wiedząc o niemożliwości wsparcia tej kwestii przez Stany Zjednoczone. W czasie swych negocjacji ze Stalinem w sierpniu 1944 roku Mikołajczyk ostro postawił sprawę przynależności Lwowa argumentując, że miasto nigdy nie było rosyjskie.
Stalin odparł, że rzeczywiście Lwów nigdy rosyjski nie był, ale za to Warszawa była. Następnie dodał, żeby Polacy przestali się wykłócać o granicę w czasie, gdy waży się sprawa ich niepodległości. Insynuacje te wskazują, że jeszcze w sierpniu 1944 roku przywódca sowiecki brał pod rozwagę wariant Polski jako "siedemnastej republiki", co znajdowało pozytywny oddźwięk wśród części polskich działaczy komunistycznych z Wandą Wasilewską na czele.
Plany te pokrzyżowane zostały przez przedłużające się powstanie warszawskie i związany z nim zastój na froncie wschodnim, który uniemożliwił Armii Czerwonej opanowanie całych Niemiec. W październiku 1944 roku doszło do drugiej tury rozmów Mikołajczyka ze Stalinem w Moskwie.
Brytyjczycy po raz ostatni chcieli wynegocjować wariant "B" linii od Rosjan, jednak już bez przekonania. Rozmowy zakończyły się ostatecznym fiaskiem. Uświadomili to sobie alianci zachodni, zmieniając orientację na bardziej uwzględniającą interesy ZSRR i wkrótce potem Churchill dowodził, że "ziemie niemieckie, które mają przypaść Polsce są uprzemysłowione, a zatem o wiele cenniejsze niż polskie bagna nad Prypecią, mające przejść w ręce Sowietów." Churchill i Roosevelt ustąpili Stalinowi całkowicie w kwestii podziału terytorialnego Polski.
Ostatnią słabą próbą ratowania przynajmniej Lwowa dla Polski było spóźnione wystąpienie prezydenta Roosevelta podczas konferencji jałtańskiej. Amerykanie poniewczasie w okresie od października/listopada 1944 roku, w obliczu kampanii prezydenckiej w USA łudzili się, że powiedzie się im uzyskać od Stalina wariant "B" linii Curzona oraz być może jakieś fragmenty Wileńszczyzny, odwołując się li tylko do "wspaniałomyślności" dyktatora. Gest ten miał zjednać im głosy amerykańskiej Polonii w zbliżających się wyborach.
Stalin jednak wybrnął z sytuacji wysuwając kontrargument, że ustąpił w kwestii Białostocczyzny, zgadzając się na przekazanie jej części Polsce. W ten sposób Stalin mimowolnie zdradził swe intencje, że prawdziwą podstawą do wyznaczenia granicy między Polską, a ZSRR była nie linia Curzona, a linia granicy demarkacyjnej między ZSRR a III Rzeszą z 28,09,1939 roku, która zostawiała Białystok po stronie sowieckiej.
Kilka tygodni później - w grudniu 1944 roku - nowo desygnowany po ustąpieniu Mikołajczyka na urząd premiera Tomasz Arciszewski udzielił kontrowersyjnego wywiadu, w którym ograniczył polskie żądania wobec granicy zachodniej do obszarów II RP zagarniętych przez III Rzeszę i ogłosił swój brak zainteresowania Szczecinem oraz Wrocławiem. Taka postawa polskiego rządu została wykorzystana przez komunistów do jego skompromitowania w oczach społeczeństwa.
Była jednak wynikiem rachub polskich kół rządowych, że minimalizm odnośnie granicy zachodniej pomoże uzyskać silniejsze wsparcie mocarstw demokratycznych względem uratowania dla Polski ziem na wschodzie podczas konferencji jałtańskiej.
Śladem brytyjskich studiów etnograficznych nad wyznaczeniem linii granicznej pomiędzy Polską, a ZSRR jest opracowana w 1943 roku mapa [1] (nosząca datę 5 lutego 1943) z oszacowaną procentową zawartością ludności polskiej, ukraińskiej i białoruskiej na spornych terytoriach.
Ostatecznie powojenna granica wschodnia przyjęła postać – w wyniku ustaleń dokonanych na konferencjach międzysojuszniczych w Teheranie (1943) i Jałcie (1945) – w przybliżeniu linii Curzona "A", którą właściwiej określać należałoby jako linię lorda Namiera z niewielkimi odchyleniami na korzyść Polski (Białowieża) lub ZSRR (okolice Grodna lub Chyrowa). Obecnie linia Namiera jest granicą między RP a Litwą, Ukrainą i Białorusią.
Przyczyny poparcia Stalina dla linii Curzona
Pozostaje pytanie, dlaczego sowiecki dyktator z tak wielką konsekwencją dążył do ustanowienia linii granicznej ze Lwowem po stronie ZSRR. Dążność Stalina do wcielenia tego miasta do państwa sowieckiego jest bardzo wyraźna począwszy od 1943 roku. Wtedy to powołana do życia z moskiewskiej inspiracji komunistyczna PPR zorganizowała okręg lwowski, który jednak istniał krótko. Stalin nakazał wcielenie tej struktury do radzieckiego podziemia. Już wówczas uwidoczniły się sowieckie intencje co do przynależności Galicji Wschodniej. Z punktu widzenia ogromnego imperium sowieckiego różnice terytorialne pomiędzy linią "A" i "B" były bardzo nikłe.
Jeśli odrzucimy aspekt psychologiczny zagadnienia (zemsta za klęskę dowodzonych przez Stalina armii oblegających miasto w roku 1920) to pojawiają się dwa wytłumaczenia. Pierwsze często przedstawiane przez rząd sowiecki mówiło, że Lwów oddany Polsce byłby zarzewiem konfliktu polsko-ukraińskiego. Sowiecki imperializm potrzebował uległej wobec centrali moskiewskiej Polski i uległej, zsowietyzowanej Ukrainy. Wszelkie konflikty pomiędzy nimi byłyby niebezpieczne dla Kremla, gdyż mogłyby wymknąć się spod kontroli Biura Politycznego KPZR i wzmagać groźny także dla Rosji ukraiński nacjonalizm. Aby to niebezpieczeństwo zażegnać odcięto Lwów od Polski mimo, że strona sowiecka zdawała sobie sprawę z polskiego charakteru miasta.
Drugie wytłumaczenie ma charakter kulturowo-cywilizacyjny. Lwów był bastionem cywilizacji zachodniej w swoim regionie Europy, promieniującym na znaczną część Ukrainy, a jego polska ludność nie nadawała się do zsowietyzowania.
Jako taki byłby dla ZSRR przeszkodą w zawładnięciu duszami i umysłami Ukraińców w celu wychowania ich według szablonu "człowieka radzieckiego". Dlatego Stalin postanowił zniszczyć ten bastion cywilizacyjny wysiedlając po prostu jego mieszkańców w latach 1945-1946 ("repatriacja lwowska"). Puste miasto, pozbawione własnej ludności nadawało się do zasiedlenia przez odmiennych mentalnie i cywilizacyjnie "ludzi radzieckich".
Odmienny pogląd na kwestię sowieckiego uporu zaprezentował znany polski geopolityk Władysław Studnicki. W wydanej po wojnie pracy pt. "Polska za linią Curzona" stwierdził, że oddanie Stalinowi Królewca oraz części Prus Wschodnich powoduje oskrzydlenie Polski od północy, a więc zmusza ją do przyjęcia pozycji satelity ZSRR. Z kolei wcielenie do państwa sowieckiego krajów nadbałtyckich umożliwia swobodną ekspansję sowiecką w basenie Morza Bałtyckiego przez co zależność Polski od Kremla staje się jeszcze głębsza i niemożliwa do zrzucenia.
Natomiast wcielenie do ZSRR Galicji Wschodniej oraz Rusi Zakarpackiej w analogiczny sposób oskrzydla Węgry oraz Austrię i w ten sposób umacnia sowiecką władzę w Budapeszcie oraz Wiedniu.
Innymi słowy według Studnickiego Lwów w rękach sowieckich to rewolwer wymierzony w Budapeszt i Wiedeń, gwarancja utrzymania rosyjskich wpływów w tej części Europy.
Obecnie z perspektywy kilkudziesięciu lat można inaczej spojrzeć na kwestię granic wschodnich Polski i sposób jej rozwiązania po II wojnie światowej.
Dbałość Stalina o interesy ukraińskie była jedynie pozorem, gdyż co prawda wcielił do Ukrainy Lwów i wschodnią Galicję, ale równocześnie pozwolił na pozostawienie w Polsce takich miast jak Chełm i Przemyśl, które dla Ukraińców były równie ważne historycznie jak Lwów, a może nawet ważniejsze. Oprócz tego zezwolił na wysiedlenie z obszaru Polski pojałtańskiej kilkuset tysięcy Ukraińców, równolegle zasiedlając opróżniony z polskich mieszkańców Lwów nie Ukraińcami, a ściągniętymi z głębi Rosji rdzennymi Rosjanami.
Trudno to nazwać obroną interesów ukraińskich. Stalin był w gruncie rzeczy jednakowo wrogi ukraińskiej niezależności jak i polskiej suwerenności, odnosił się z jednakowym lekceważeniem i pogardą do terytorialnych aspiracji obu narodów zarówno polskiego jak i ukraińskiego.
Jego zrealizowane ostatecznie plany granic Polski nie były niczym oryginalnym, gdyż powstały znacznie wcześniej – w początkowej fazie I wojny światowej. W latach 1914-1915 carski minister spraw zagranicznych Siergiej Sazonow (1860-1927) przedstawił koncepcje autonomicznego państwa polskiego złożonego z Kraju Przywiślańskiego poszerzonego o tereny pruskie na wschód od Odry i Nysy Łużyckiej ( tzw. plan Sazonowa ). W skład tego projektowanego państwa miała też wejść zachodnia Galicja.
Do Rosji natomiast miała zostać wcielona ziemia chełmska i Podlasie, które już w roku 1912 jako tzw. gubernia chełmska zostały odłączone od Kraju Przywiślańskiego i jako ziemie "rdzennie ruskie" włączone bezpośrednio do imperium Romanowów. W tym samym okresie podczas rosyjskiej okupacji Lwowa w latach 1914-1915 car Mikołaj II wizytując miasto jednoznacznie opowiedział się za wcieleniem go do imperium carskiego, kwestionując samo pojęcie Galicji i Lodomerii oraz podkreślając "rdzennie rosyjski" i "staroruski" charakter tamtych terytoriów. Klęska Rosji w wojnie uniemożliwiła realizację planów zmian terytorialnych proponowanych przez rząd carski.
Różnice pomiędzy zamierzeniami Rosji carskiej z lat 1914-1915, a koncepcjami Stalina polegały głównie na odmiennym potraktowaniu polskiej ludności. Sazonow po poszerzeniu obszaru dawnego Królestwa Kongresowego o ziemie po Odrę i Nysę Łużycką zamierzał utrzymać na anektowanych terenach dominację ludności niemieckiej, której ludność polska miała zostać podporządkowana. Równocześnie rząd carski nie zamierzał wysiedlać Polaków ze Lwowa i reszty ziem wschodnich.
Plan Stalina zakładał przesiedlenia zarówno ludności niemieckiej z ziem pruskich, jak i polskiej z ziem wschodnich.
Pomimo tych różnic można przyjąć, że Rosja Sowiecka zrealizowała koncepcje imperialne Rosji carskiej, których tej ostatniej nie udało się urzeczywistnić w początkach XX stulecia, a które Stalin uznał za trafne i korzystne dla rosyjskiej imperialnej racji stanu.
Udało się też wytargować od Stalina dla Polski tereny, do których Rosja jeszcze od czasów carskich rościła sobie pretensje: ziemię chełmską, Podlasie, fragment ziemi przemyskiej, Suwalszczyznę oraz skrawek dawnej ziemi bełskiej. Na wspomnianej powyżej mapie terytoria te są zakreślone bądź zaznaczone na czerwono: [2].
Świadczy to, że były one w sferze sowieckiego zainteresowania. Należy to zawdzięczać pewnej (aczkolwiek z polskiego punktu widzenia zupełnie niewystarczającej) twardości postawy aliantów zachodnich wobec żądań Stalina. Rządy alianckie były w sprawie polskich granic wschodnich naciskane mocno przez Polski Rząd na Uchodźstwie, który starał się bronić w niezwykle trudnej dla kraju sytuacji interesów polskich, apelował w sprawie polskiej do opinii świata, amerykańskiej Polonii oraz Kościoła Katolickiego. Rządy anglosaskie musiały się w pewnym stopniu liczyć ze światową opinią publiczną.
W lutym 1944 roku, a więc po konferencji w Teheranie Rosjanie wysunęli pretensję do Chełmszczyzny. Ukraińscy komuniści apelowali do Stalina w sprawie Hrubieszowa, Zamościa, Jarosławia oraz Chełma aby przekazać je Ukrainie jako "odwieczną ziemię ruską". Dla radzieckiego dyktatora był to prawdopodobnie środek taktycznego nacisku na Anglosasów i premiera Mikołajczyka, natomiast Ukraińcy traktowali swe pretensje poważnie. Według niektórych historyków rezygnacja Stalina z Podlasia, Białegostoku, Chełmszczyzny i Przemyśla nastąpiła w zamian za "zezwolenie" Churchilla i Roosevelta na przejęcie przez ZSRR północnych Prus Wschodnich z Królewcem. (Początkowo zakładano, że całe Prusy Wschodnie wraz z Królewcem zostaną przekazane Polsce). Jednak strona sowiecka jeszcze w 1956 roku, w okresie załamania się stalinizmu w PRL, groziła stronie polskiej "korekturą" granicy polegającą na wcieleniu tych terenów do ZSRR. Nikita Chruszczow groził wtedy władzom PRL " w razie próby opuszczenia przez Polskę obozu państw socjalistycznych" aneksją Przemyśla, Chełma, Zamościa oraz Białegostoku.
Bond
Wysłany: Sob 9:52, 09 Cze 2007
Temat postu: Wysiedlenie Polaków ze Lwowa
.
Wysiedlenie Polaków ze Lwowa
Wysiedlenie Polaków ze Lwowa (Repatriacja lwowska) to największa miejska operacja przesiedleńcza dokonana na terenie dawnych województw wschodnich Drugiej Rzeczypospolitej w ramach przesiedleń ludności na obszar Polski pojałtańskiej z lat 1944-1947.
Preludium
W dniach 22-27 lipca 1944 Armia Czerwona wraz z współdziałającą w ramach akcji "Burza" Armią Krajową wyzwoliły Lwów od okupacyjnych wojsk niemieckich. Pomoc AK w wyzwoleniu miasta była o tyle cenna, że umożliwiła wyparcie oddziałów niemieckich bez zniszczenia Lwowa. Status prawny miasta, jego przynależność państwowa była wówczas oficjalnie nierozstrzygnięta pomimo iż Stalin zawarł w tym samym czasie umowę o granicach z przedstawicielami nie uznawanego przez aliantów Polskiego Komitetu Wyzwolenia Narodowego, która zatwierdzała system granic zaakceptowany pół roku później podczas konferencji jałtańskiej.
Na forum międzynarodowym umowa ta była bez znaczenia, ponieważ jedynym uznawanym tam polskim rządem był rząd polski na uchodźstwie, który z determinacją obstawał przy granicach przedwojennych.
Po zajęciu miasta przez Sowietów rozpoczęły się aresztowania polskich działaczy podziemia, dowództwa AK, uczonych oraz instalowanie sowieckiej administracji, a także placówek oświatowych. W mieście działała nadal polska konspiracja, najpierw jako AK, potem do ostatnich miesięcy 1945 roku jako organizacja "Nie", posiadająca oprócz komendy we Lwowie (cztery dzielnice oraz dwa inspektoraty) swoje oddzielne komórki w Tarnopolu i Stanisławowie. W styczniu i lutym w okręgu tarnopolskim "Nie" organizowano samoobronę przeciwko oddziałom UPA prowadzącym czystki etniczne wobec ludności polskiej. Działało tajne i półoficjalne polskie nauczanie na Uniwersytecie Jana Kazimierza oraz Politechnice Lwowskiej.
Realizowały wciąż swą misję jawne struktury arcybiskupstwa lwowskiego Kościoła Katolickiego. Tym niemniej widmo mrocznej przyszłości stawało się coraz bardziej wyraźne - w dniach 17-21 stycznia 1945 władze sowieckie zorganizowały pokazowy proces przedstawicieli lwowskiej Delegatury Rządu RP na Kraj.
Ucieczka ludności z miasta przed ukraińskimi czystkami etnicznymi oraz nadchodzącym frontem sowieckim
W latach 1942-1944, które bezpośrednio poprzedzały nadejście Armii Czerwonej, Wołyń i Galicja Wschodnia stały się obszarem, gdzie dokonywały się brutalne czystki etniczne, realizowane przez ukraińskie organizacje nacjonalistyczne.
W okolicach Lwowa terrorystyczne działania ukraińskie rozpoczęły się w styczniu 1944 roku, a ofiarą tych czystek padło w najbliższej okolicy miasta 5000 osób. Atmosfera zagrożenia była obecna wśród polskiej ludności miejskiej i skłaniała wiele osób do ucieczki w centralne regiony Polski.
Wzrost liczby wyjazdów ze Lwowa zaznaczył się również w okresie poprzedzającym nadejście sowieckiego frontu w lipcu 1944 roku. Obawiano się stalinowskiego terroru znanego z lat 1939-1941 oraz wywłaszczeń i wywózek na wschód. Ocenia się, że do czerwca 1944 opuściło Lwów około 45 tysięcy osób, które już nigdy nie powróciły do miasta.
Nie wiadomo jaka w tej ilości osób uchodzących była liczba rodowitych lwowian, a ilu spośród wyjeżdżających jedynie czasowo zamieszkiwało w mieście. Wiadomo, że 15.000 osób z ziemi przemyskiej schroniło się przed UPA jeszcze przed nadejściem frontu sowieckiego we Lwowie. Wielu z nich wyjechało następnie na zachód w obawie by i w mieście nie dosięgły ich prześladowania ukraińskie.
Próba dyplomatycznych walk o Lwów
Z obu zachodnich aliantów najlepszą orientacją odnośnie zawiłości polskiej granicy wschodniej wyróżniali się Brytyjczycy. W latach 1943-1944 próbowali oni wytargować u Stalina wariant granicy ze Lwowem po stronie polskiej (patrz "linia Curzona").
Zaniechali tych prób po fiasku negocjacji polsko-sowieckich w Moskwie, które toczyły się w dwóch turach w sierpniu i październiku 1944 roku. Główni przedstawiciele strony polskiej Stanisław Mikołajczyk i Stanisław Grabski usiłowali przekonać radzieckiego dyktatora do pozostawienia Lwowa przy Polsce.
Przywódca radziecki dał jednak im do zrozumienia, że jest absolutnym panem sytuacji i od niego zależą nie tylko kwestie graniczne, ale również fundamentalne jak np. sprawa niepodległości państwa polskiego. Wsparcie brytyjskie słabło, pod koniec negocjacji Anglicy wręcz wzięli stronę radziecką w sporze o Lwów.
W czasie sierpniowych rokowań moskiewskich (3-8 sierpnia 1944 roku) Stanisław Grabski zaapelował do Stalina: Gdyby Polska wyszła z wojny z pomniejszonym terytorium, to naród polski nie mógłby tego nie odczuć jako ciężkiej krzywdy. (...)..Szczególnie serdecznie upominam się o Lwów. Stalin zasłonił się wtedy koniecznością obrony interesów ukraińskich. Na stwierdzenie Mikołajczyka, że Lwów nigdy nie był rosyjski (z wyjątkiem okupacji w latach 1914-1915) przywódca sowiecki odparł, że owszem Lwów nigdy rosyjski nie był, ale Warszawa była. Insynuacje Stalina zmierzały w kierunku uświadomienia polskim negocjatorom politycznym, że waży się sprawa odrębnego bytu państwowego oraz suwerenności Polski, wobec czego dziwi go uporczywe targowanie się o sporne terytoria.
Do najbardziej dramatycznych prób ocalenia Lwowa dla Polski doszło podczas rokowań październikowych w Moskwie, w dniach 12-20 października 1944 roku. Polską delegację (w składzie: Stanisław Mikołajczyk, Stanisław Grabski, Adam Romer) poddano brutalnemu naciskowi, by bez żadnych
warunków zgodziła się na linię Curzona jako wschodnią granicę Polski.
Mikołajczyk oparł się presji wypowiadając słowa : jeśli przyjmiemy linię Curzona, to stracimy cały autorytet w Polsce. Mikołajczyk nie chciał brać na siebie całej odpowiedzialności za zrzeczenie się połowy polskiego terytorium ze Lwowem i Wilnem. Uważał, że bez mandatu udzielonego przez cały naród nie może powziąć takiej decyzji.
Grabski próbował perswazji wobec Stalina : polska opinia publiczna nigdy nie pogodzi się z utratą Lwowa na rzecz Rosji. Polscy przedstawiciele próbowali odwlec ostateczną decyzję w sprawie granic do końca wojny i zgadzali się na zaproponowaną przez Churchilla wersję układu polsko-radzieckiego, traktującego linię Curzona jako granicę tymczasową, która ulegnie zmianom po zakończeniu działań militarnych.
Strona sowiecka stanowczo odrzuciła taką możliwość, domagając się uznania tej linii jako granicy ostatecznej. W dniu 15 października 1944 Stanisław Grabski próbował po raz ostatni w czasie rozmowy z Mołotowem, którego uważał za "główną zaporę w każdej próbie posuwania naszej granicy wschodniej", wytargować Lwów dla Polski. Pomiędzy oboma ministrami doszło wówczas do znamiennej wymiany zdań. Poirytowany nieprzejednanym stanowiskiem Mołotowa Grabski miał powiedzieć: Widzę, że pan Minister Mołotow stoi na stanowisku słuszności dawnych zaborów ziem polskich dokonywanych przez rządy carskie.
Mołotow odparł na to: To nieprawda ! Przecież ja nie żądam Warszawy. Pod koniec rokowań moskiewskich w październiku 1944 roku Stalin jeszcze raz zręcznie zagrał lwowską kartą dając do zrozumienia Stanisławowi Grabskiemu, że jest gotów wrócić do sprawy tego miasta po zrekonstruowaniu istniejącego wówczas czy też po utworzeniu nowego rządu polskiego.
Sprowadzało się to do uznania PKWN i komunistów jako kontrahenta politycznego i wprowadzenia ich do legalnych władz RP. Niewiele nowego wniosła czerwcowa (1944 rok) podróż Mikołajczyka do USA i uzyskane od amerykańskiego prezydenta papierowe zapewnienie o poparciu jego administracji dla polskiego Lwowa i zagłębiu naftowym przy Polsce. Po dymisji Mikołajczyka w listopadzie 1944 roku nowy rząd polski Tomasza Arciszewskiego z wielką determinacją zadeklarował obronę polskich terytoriów wschodnich.
W tym oporze podtrzymała go nieco administracja amerykańska wysyłając sygnały, że zamierza wywrzeć pewną niewielką presję na stronę radziecką w sprawie bardziej korzystnych dla Polski rozwiązań na wschodzie. Było to posunięcie obliczone na pozyskanie polskich głosów w zbliżających się wyborach prezydenckich w USA.
Podbudowany tym premier Arciszewski udzielił 16 grudnia 1944 roku wywiadu, w którym stwierdził, że dążenia polskie na zachodzie nie obejmują Wrocławia ani Szczecina, a jedynie obszary zagrabione przez III Rzeszę w trakcie wojny. Minimalizm na zachodzie miał spowodować większą determinację aliantów w rokowanich o polską granicę wschodnią.
Sprawa miasta po drugiej stronie barykady
W tworzących się elitach nowej władzy (PKWN oraz KRN) niewielu znalazło się oponentów, którzy byliby skłonni spierać się ze Stalinem o losy miasta. Ludzie tacy jak Bolesław Bierut,Władysław Gomułka czy Wanda Wasilewska opowiadali się kategorycznie za wcieleniem Lwowa do ZSRR. Taka postawa strony komunistycznej została dobitnie zaakcentowana przez Bieruta w roku 1944 podczas rozmów moskiewskich oraz przez Gomułkę po ogłoszeniu uchwał jałtańskich. Wprawdzie latem 1944 Bierut miał powiedzieć, że o Lwów będziemy się jeszcze spierać z ZSRR, był to jednakże zabieg socjotechniczny strony komunistycznej mający zjednać jej nowych zwolenników.
Podczas późniejszych rozmów w Moskwie Bierut miał w obecności Churchilla stwierdzić: Domagamy się w imieniu narodu polskiego wcielenia Lwowa do ZSRR. Kwestia ta została wypowiedziana przez niego w tonie tak służalczym, że wywołała konsternację i zażenowanie nie tylko brytyjskiego premiera, ale i obecnych przy rozmowie notabli sowieckich. Samego Stalina wprawiła natomiast w stan żartobliwego usatysfakcjonowania skutecznością własnej polityki.
Komuniści polscy byli wówczas wierni koncepcji Lwowa jako stolicy Zachodniej Ukrainy i Wilna jako stolicy Zachodniej Białorusi, która została sformułowana na lwowskim Zjeździe Pracowników Kultury już w roku 1936. W latach 1943-1944 próbował zmienić sowieckie stanowisko w kwestii wschodnich granic Polski pułkownik Zygmunt Berling. Związane było to z nastrojami w wojsku formowanym w ZSRR i złożonym głównie z mieszkańców województw wschodnich II RP. Jak mówił sam pułkownik Berling : polskie Wilno i polski Lwów stanowią dla nich (tzn. żołnierzy) kamień węgielny zaufania i szczerości wzajemnych stosunków między nami a Związkiem Radzieckim.
Jego kilkakrotne próby nawiązania rozmów ze Stalinem w celu zmiany radzieckiej koncepcji granic na bardziej korzystne dla Polski, a także propozycje ustalenia granicy tymczasowej w celu przeprowadzenia plebiscytów na spornych terytoriach po zakończeniu wojny, zakończyły się fiaskiem.
Podnoszone przez Berlinga wobec władz sowieckich polskie prawa do Lwowa były kwestionowane przez Wandę Wasilewską - jedną z głównych przeciwniczek pozostawienia miasta przy Polsce. Nieco większe rozterki i wątpliwości przejawiali w tym względzie również lewicowi socjaliści sprzymierzeni z komunistyczną PPR oraz ludowcy z lewicującego Stronnictwa Ludowego.
Na wymienienie zasługuje Oskar Lange - socjalista oraz ekonomista, skłonny do współpracy ze Stalinem. Lange stał na stanowisku, że: ... rząd radziecki powinien uznać istnienie starych ośrodków kultury polskiej (takich jak np. Lwów), które choć usytuowane na etnograficznym terytorium ukraińskim lub białoruskim, ukształtowały się jako integralna część polskiego życia narodowego tak, że nie mogą być odłączone od Polski bez silnego negatywnego wpływu dla przyjaznych relacji między narodem polskim i radzieckim. Dla Ukraińców i Białorusinów te ośrodki znaczą bardzo mało, ich rzeczywiste ośrodki kulturalne są w takich miastach jak Kijów, Charków, Mińsk i inne.
Oskar Lange sądził, że pozostawiając te ośrodki Polsce, oddzielono by od Związku Radzieckiego stosunkowo małą liczbę Ukraińców i Białorusinów, którzy mieliby zapewnioną przez demokratyczną Polskę pełną wolność narodową. W okresie późniejszym Lange zmienił swój pogląd na przyszły los polskich ośrodków kulturalnych na wschodzie zarysowując alternatywę - proponował albo ich włączenie do Polski, albo nadanie im specjalnego statusu w ramach radzieckich republik ukraińskiej, białoruskiej i litewskiej.
W dniach 17-29 maja 1944 roku Lange odbywał podróż do ZSRR, gdzie konferował ze Stalinem na temat granic powojennych Polski. Wobec Stalina wyraził wolę pozostawienia Lwowa Polsce. Stalin zaakcentował, że musi bronić interesów ukraińskich w tym względzie.
Wtedy Lange powiedział: ... dla Ukraińców Lwów znaczy mniej niż dla Polaków. Ukraińcy mają inne ważne ośrodki kulturalne, a Lwów był w każdym razie poza Ukraińską Republiką Radziecką. Poza tym Ukraińców jest prawie dwukrotnie więcej niż Polaków, w konsekwencji mogą oni łatwiej znieść stratę terytorialną. W Polsce było pięć centrów kulturalnych: Warszawa, Kraków, Poznań, Lwów i Wilno. Utrata dwóch z nich byłaby bardzo ciężka, a uzyskanie niemieckich miast bez polskiego dziedzictwa kulturalnego nie może być uważane za wyrównanie utraty starych historycznych polskich ośrodków kulturalnych. Jeśli Polska musiałaby oddać Lwów, to byłoby to stałym źródłem antysowieckiej urazy i agitacji. To może być najniebezpieczniejsze dla przyszłych stosunków polsko-sowieckich.
Stalin w odpowiedzi na to stwierdził, że sprawa ta wymaga dalszego zbadania. Lange po wizycie w Rosji udał się do USA, gdzie 13 czerwca 1944 roku spotkał się z premierem Stanisławem Mikołajczykiem. W rozmowie tej poruszył problem Lwowa. Zreferował Mikołajczykowi nastroje panujące wśród żołnierzy armii Berlinga nieprzychylne polskim komunistom dążącym do wcielenia miasta do ZSRR.
Pewną presję na Stalina w sprawie Lwowa próbowali wywrzeć w lipcu 1944 roku delegaci strony polskiej, którzy przybyli z ramienia PKWN na Kreml aby uzgodnić ostateczną wersję manifestu oraz definitywnie zamknąć kwestię granic wschodnich Polski. Andrzej Witos (SL), Stanisław Kotek-Agroszewski (SL) , Bolesław Drobner (dawna PPS) oraz Edward Osóbka-Morawski (RPPS) zamierzali wystąpić o korektę linii Curzona, która uwzględniałaby prawo Polski do Puszczy Białowieskiej i ewentualne przyłączenie Lwowa i Zagłębia Naftowego do Polski.
Podczas rokowań ze Stalinem udało się wytargować połowę Puszczy Białowieskiej, rejony Suwałk i Augustowa, jednak w sprawie Lwowa strona sowiecka nie ustąpiła ani na krok. Stanowisko radzieckie w sprawie wschodniej Galicji było do tego stopnia usztywnione, że Stalin nie zamierzał ustąpić Polsce nawet Chyrowa, mimo iż sfałszowana linia
Namiera z 11 lipca 1920 roku pozostawiała miasto po stronie polskiej.
Jak pisze w swoich pamiętnikach Andrzej Witos : Wspólnie z Drobnerem, który w tych targach od czasu do czasu próbował mi pomagać, wysunęliśmy sprawę Lwowa, motywując to długoletnią polską kulturą, większością polskiej ludności.. . Odpowiedź sowieckiego dyktatora brzmiała : Lwów należy się Ukraińcom, chyba że chcecie wojny z Ukrainą, bo ja o Lwów wojny nie będę prowadził. W trakcie rokowań strona sowiecka dawała do zrozumienia Polakom, że jest w stanie w każdej chwili wysunąć pretensje do bardziej na zachód położonych terenów o czym świadczy passus Stalina : O co tam jeszcze idzie? Czy Chełmszczyzna ma do nich należeć, czy do nas?
Rokowania w sprawie Lwowa rozpoczął przywódca ZSRR od manifestacyjnych rozważań na temat przyszłości Przemyśla, co miało zdezorientować polską delegację już na wstępie wzajemnych negocjacji.
Zmiana stosunków narodowościowych w mieście
Obiecując Grabskiemu "powrót do dyskusji o Lwowie" po powołaniu nowego rządu polskiego z udziałem komunistów Stalin wprowadzał polską delegację w błąd. Niemal równocześnie prowadząc rokowania z Polakami Rosjanie zainicjowali wielką akcję odwrócenia stosunków narodowościowych w mieście. Za pomocą specjalnie organizowanych transportów kolejowych i samochodowych do Lwowa ściągano dziesiątki tysięcy ludzi z głębi Rosji i Ukrainy, aby następnie rejestrować ich jako mieszkańców miasta.
Według nie do końca wiarygodnego zestawienia władz sowieckich w dniu 1 października 1944 r. we Lwowie mieszkały 154 284 osoby, z czego 102 983 Polaków, co stanowiło 66,7% ogółu mieszkańców oraz 40 743 Ukraińców czyli 26,4% ogółu.
Zaledwie miesiąc później tzn. 1 listopada 1944 Lwów liczył już 244 285 mieszkańców, w tym 112 413 Polaków, czyli 46% ogółu. Liczba Ukraińców i Rosjan wzrosła w tym czasie o około 80 tysięcy. W ten sposób strona sowiecka wytrącała z polskich rąk jedyny atut i argument, który mógł zaważyć na konferencji w Jałcie - argument stosunków narodowościowych w mieście.
Konferencja w Jałcie i bierny opór przeciw repatriacji
W dniu 10 lutego 1945 roku zakończyła się konferencja w Jałcie. Oznaczała ona fiasko polskich i alianckich prób ratowania Lwowa jako miasta polskiego. Sprawa została przegrana definitywnie (patrz: linia Curzona). W mieście przez dłuższy czas nie ogłaszano jej postanowień. Związane to było z faktem, że mieszkańców w ówczesnych realiach nie można było przesiedlić, gdyż granica zachodnia Polski nie była wciąż wyznaczona, a tereny które miały Polsce przypaść były wciąż bronione przez armie niemieckie.
Do akcji przesiedleńczej przystąpiono w maju 1945 roku. W mieście rozpoczęła działalność Polska Komisja Ewakuacyjna, której zadaniem było wydawanie we współpracy z władzami sowieckimi kart ewakuacyjnych, rejestracja przesiedleńców i ich mienia, które podlegało ewakuacji. Mieszkańcy miasta stawili jednak bierny opór przymusowemu przesiedleniu. Nie zgłaszali się do rejestracji i nie pobierali kart ewakuacyjnych. W tym oporze umacniała ich postawa Kościoła, a zwłaszcza niezłomny przykład ówczesnego metropolity lwowskiego Eugeniusza Baziaka.
Ten swoisty bojkot repatriacji utrzymywał się mimo coraz brutalniejszych nacisków sowieckich i napływu nowej ludności ze wschodu. Wśród lwowian ciągle panowało przekonanie, że czas sowieckiej władzy "da się jakoś przeczekać".
Jednak uznanie przez USA i Wielką Brytanię w dniu 28 czerwca 1945 roku Tymczasowego Rządu Jedności Narodowej oraz cofnięcie 5 lipca 1945 roku uznania rządowi RP w Londynie przypieczętowało w sensie prawnym decyzje jałtańskie.
Misje Stanisława Grabskiego
Brak postępów w ewakuacji polskiej ludności ze Lwowa zaniepokoił komunistyczne władze polskie oraz władze sowieckie. Aby skłonić mieszkańców miasta do wyjazdu wysłano z trudną moralnie misją Stanisława Grabskiego. W dniach 25-30 sierpnia 1945 roku przebywał on we Lwowie tocząc rozmowy z radzieckimi notablami, polskim środowiskiem akademickim i zwykłymi mieszkańcami.
W swych przemówieniach dobitnie wykazał, że sprawa granic została nieodwołalnie przesądzona, a zachodni alianci zgodzili się na wszystkie żądania Stalina ze względu na jego wkład w zwycięstwo nad nazizmem. Zaakcentował, że trzeba uratować potencjał ludzki i umysłowy Lwowa dla Polski. Pewien większy oddźwięk znalazła wśród mieszkańców przepowiednia Grabskiego, że miasto do Polski powróci, gdyż tego wymagają prawa geopolityki. Powołał się na opinię znakomitego geografa i geopolityka Eugeniusza Romera o geopolitycznym ciążeniu terenów nad górnym Bugiem i Dniestrem ku Polsce, a nie w stronę Kijowa.
Po powrocie do Polski przedstawił Grabski 4 września 1945 roku szczegółowy plan ewakuacji polskiej ludności. We wrześniu 1945 po raz drugi udał się z misją do Lwowa. Ta druga misja oprócz przyspieszenia repatriacji miała na celu wytargowanie od Rosjan polskich dóbr kulturalnych zmagazynowanych w mieście m.in. w Ossolineum, w muzeach sztuki, w archiwach i bibliotekach.
Udało się wynegocjować jedynie niewielką część polskiej spuścizny kulturalnej. W dniu 11 października 1945 bawił Grabski we Lwowie po raz trzeci. W rozmowach ze stroną radziecką próbował wtedy odroczyć akcję przesiedleńczą do wiosny 1946 roku wiążąc z tym jakieś nieokreślone nadzieje na "częściowe uratowanie polskości miasta". Jego ostatnia misja miała zaowocować utworzeniem komitetu pomocy społecznej Polakom przesiedlanym do Polski.
Ewakuacja polskich instytucji oświatowych ze Lwowa
Po wyjeździe Grabskiego jedynymi instytucjami wspierającymi moralnie polską ludność miasta w oporze przed wysiedleniem były polskie środowisko uniwersyteckie, politechniczne oraz arcybiskupstwo lwowskie. Wkrótce jednak polskie instytucje naukowe musiały ustąpić i poddać się repatriacji. Uczeni polscy opuszczali Lwów stopniowo. Umowa między Polską a ZSRR stanowiła, że mogą oni zabrać swój warsztat pracy, czyli prywatne książki, aparaturę, jednak w rzeczywistości - z powodu trudności transportowych a także niechęci urzędników sowieckich, było to bardzo trudne. Natomiast wywóz zbiorów uniwersyteckich i zasobów materialnych był w ogóle niemożliwy. Na przełomie maja i czerwca 1945 roku ewakuowała się pierwsza grupa uczonych Politechniki Lwowskiej oraz Uniwersytetu Jana Kazimierza pod przewodnictwem profesora Edwarda Geislera.
Transport oznaczony jako GRUPA I jechał do Krakowa, Gliwic i Gdańska, gdzie odłączano kolejne wagony z uczonymi.
Po wizycie Grabskiego 31 października 1945 roku ruszył transport oznaczony jako GRUPA IIa pod kierownictwem profesora Roberta Szewalskiego. Liczył on 85 wagonów. Grupy uczonych zostały kolejno rozmieszczone w Krakowie, Gliwicach, Wrocławiu, Gdańsku, Poznaniu i Łodzi.
Grupa IIb pod kierownictwem Włodzimierza Kuryłowicza i profesora Zygmunta Czernego opuściła Lwów 6-7 listopada 1945 roku.
Ostatnia Grupa III została skompletowana z pomocą profesora Roberta Szewalskiego, który w styczniu 1946 powrócił w tym celu do Lwowa. Objęła ona naukowców zwolnionych z Donbasu, więzień i łagrów. Była kierowana przez profesora Włodzimierza Burzyńskiego i opuściła miasto w czerwcu 1946 roku. Uczeni z tego transportu zostali rozmieszczeni w Krakowie i Gliwicach.
Złamanie oporu arcybiskupa lwowskiego
Główną ostoją biernego oporu mieszkańców Lwowa przed wysiedleniem pozostawał w pierwszych miesiącach 1946 roku arcybiskup lwowski Eugeniusz Baziak.Silnie związany z miastem metropolita (sprawował tę funkcję od listopada 1944 roku) stawiał opór sowieckim szykanom do kwietnia 1946 roku i długo nie dawał się złamać.
Dopiero w momencie gdy sytuacja w mieście stawała się beznadziejna, a władze sowieckie groziły polskim mieszkańcom deportacją do Kazachstanu i Donbasu arcybiskup zdecydował się przenieść stolicę metropolii biskupiej do Lubaczowa na obszar polski. Data tego wydarzenia 26 kwietnia 1946 roku jest pewnym momentem zwrotnym jeśli chodzi o postępy wymiany ludności Lwowa. Mieszkańcy stracili ostatnią moralną podporę przed wysiedleniem.
Przebieg i efekty tzw. akcji repatriacyjnej
Polska Komisja Ewakuacyjna od maja 1945 roku do 15 czerwca 1946 wydawała w porozumieniu z władzami sowieckimi karty ewakuacyjne, ewidencjonowała wyjeżdżających oraz ich mienie, rejestrowała liczbę polskich mieszkańców przeznaczonych do przesiedlenia. Ludność przesiedlaną ładowano wraz z ich ściśle ograniczonym mieniem, które władze sowieckie pozwoliły zabrać do 34-osobowych wagonów. Tak uformowane transporty kierowano w trzech kierunkach :
południowym (Kraków, Bytom, Gliwice, Opole, Wrocław, Kłodzko),
środkowym (przez centrum kraju w kierunku na Szczecin),
północnym (Pomorze, Mazury).
Chodziło o maksymalne rozproszenie lwowian, którzy byli postrzegani przez komunistyczny rząd jako "element wrogi" po całym obszarze kraju.
Ponieważ umowa repatriacyjna ściśle ograniczała ilość i rodzaj ruchomości, które można było wywieźć, wyjeżdżający poddani zostali rygorowi drobiazgowych kontroli mienia przez organa sowieckie.
Zdarzało się, że kontrole te pozbawiały przesiedlanych uwożonego dobytku nawet już na dworcu kolejowym, gdy mienie zostało załadowane do wagonów transportowych.
Po 15 czerwca 1946 Polska Komisja Ewakuacyjna zaprzestała wydawania kart ewakuacyjnych. Do 29 listopada 1946 trwała operacja "zamykania akcji przesiedleńczej". Ograniczano się do egzekwowania wyjazdu od osób, które otrzymały wcześniej kartę i dotąd nie wyjechały oraz rejestrowania wyjeżdżających.
W maju i czerwcu 1946 roku terror i nacisk sowiecki na lwowian stał się już nie do zniesienia. Przymusowo zamykano kościoły i klasztory, brutalnie wymuszano wyjazdy. Zdarzały się ponure mordy na tle politycznym. Na krótko przed swym wyjazdem został zamordowany przez funkcjonariuszy NKWD Janusz Witwicki - znany architekt i historyk sztuki, twórca Panoramy Plastycznej Dawnego Lwowa.
Mieszkańcy trwali w biernym oporze dekorując kwiatami drzwi zamkniętych świątyń i wznosząc do nich modły jako do ołtarzy. Zrozpaczeni i zdesperowani lwowianie wspólnie zanosili swoje prośby o ocalenie miasta do ponadnaturalnych sił wyższych klęcząc na chodnikach wzdłuż lwowskich ulic.
Ginące w "odmętach stepu" polskie miasto po raz ostatni starało się stawić czoła zalewającemu je zewsząd wschodniemu żywiołowi - ta ostatnia obrona Lwowa miała wymiar przede wszystkim duchowy i symboliczny.
Pomiędzy ludnością polską a nową ludnością napływową coraz częściej dochodziło do groźnych zatargów i napięć, atmosfera w mieście stawała się trudna do zniesienia. Grupy nowych, sprowadzonych ze wschodu mieszkańców miasta na własną rękę, w drodze samosądów wymuszały na polskich mieszkańcach, by ci opróżnili z dawnych lokatorów mieszkania i lwowskie kamienice.
Ogółem od maja 1945 roku do końca listopada 1946 roku przesiedlono (w warunkach dramatycznego zmagania się z oporem mieszkańców miasta) transportami kolejowymi 130-140 tysięcy lwowian co oznacza, że sowieckie wykazy stosunków narodowościowych w mieście mogły być zaniżone.
We Lwowie zdecydowało się pozostać ok. 12 tysięcy jego polskich mieszkańców w tym uczeni i profesorowie:
Mieczysław Gębarowicz (1893-1984, historia sztuki),
Juliusz Makarewicz (1872-1955, prawo),
Przemysław Dąbkowski (1877-1950, prawo)
Marceli Chlamtacz (1865-1947, prawo)
Tadeusz Wilczyński (zm. 1981, botanika),
Wincenty Skowroński (zm. 1972, weterynaria),
Wincenty Czernecki (medycyna),
Henryk Mosing (1910-1999, medycyna),
Witold Aulich (zm. 1948, maszynoznawstwo),
Wilhelm Mozer (zm. 1958, kolejnictwo),
Tadeusz Szubert (zm. 1972, drogi i mosty),
Adam Kuryłło (zm. 1980, mosty),
Gabriel Sokolnicki (zm. 1975, maszyny elektryczne),
Jan Bagieński (zm. 1975, architektura).
Rocznik statystyczny z 1937 r. szacował liczbę mieszkańców miasta na 317 tys., a w innej tabeli dzielił tę ludność wg języka ojczystego.
Posługujących się polskim [językiem] było 198 tys., żydowskim i hebrajskim 75 tys., ukraińskim i ruskim 25 tys. Te brakujące 46-56 tysięcy polskich lwowian to grupy ludności, która w 1939 roku odpłynęła na Węgry i do Rumunii, została wywieziona w trakcie sowieckich deportacji 1939-1941, uszła przed frontem w roku 1944, została zmobilizowana do Armii Żymierskiego i Berlinga latem 1944 roku, w tym samym czasie deportowana albo wyjechała dobrowolnie z miasta w latach 1944-1945.
29 listopada 1946 roku Polska Komisja Ewakuacyjna zamknęła swą działalność, a następnego dnia 30 listopada 1946 opuściła Lwów i terytorium ZSRR. Tym samym sześćset lat historii miasta zostało przekreślone.
W świetle historiografii ukraińskiej
Historiografia ukraińska różni się od historiografii polskiej w ocenie lwowskiej akcji ewakuacyjnej zwłaszcza jeśli chodzi o liczbę wysiedlonych lwowian. Za punkt wyjścia przyjmuje się tam spis ludności z roku 1931, który wykazał, że w mieście żyło 312 231 mieszkańców, w tym 50,44% Polaków, 31,9% Żydów oraz 15,9% grekokatolików (49 747). Prawosławni i protestanci stanowili wówczas 1,5% ludności miasta.
Następny spis sowiecki z 1 października 1944 roku wykazał w mieście 154 284 mieszkańców, w tym:
Polaków - 102 983 osoby (66,7%),
Ukraińców - 40 743 osoby (26,4%),
Rosjan - 8426 osób (5,5%),
Żydów - 1689 osób (1,1%).
Kolejny spis z 1 listopada 1944 roku wykazał w mieście 112 413 Polaków co dawało 46% ludności miasta, które zwiększyło liczbę swych mieszkańców do 244 285 osób.
Według sowieckich agend nadzorujących repatriację Polaków ze Lwowa w dniu 30 listopada 1944 przesiedleniu do Polski miało podlegać 84 681 osób. W roku 1945 jako liczbę "kwalifikujących się do przesiedlenia" ze Lwowa podawano liczbę 86 671 osób. W specjalnym raporcie władz sowieckich z 20 maja 1946 roku podawano ostatecznie, że kwalifikowało się do wyjazdu z miasta 94 743 osoby. Natomiast taką chęć wyraziło znacznie więcej osób bo 104 036 osób. Historiografia ukraińska tłumaczy te niezgodności znaczną liczbą nie-Polaków, którzy w obliczu obnażającego przed nimi swą nieludzką twarz systemu sowieckiego zdecydowali się na wyjazd do Polski.
Strona ukraińska akcentuje, że początkiem akcji repatriacyjnej była umowa z dnia 9 września 1944 roku między PKWN, a USRR o tzw. "wymianie ludności" między obu stronami układu, która to wymiana miała zostać zapoczątkowana od 15 października 1944 roku. Należy zaznaczyć, że wszystko to działo się jeszcze przed konferencją jałtańską, która miała ostatecznie wyznaczyć wschodnią granicę Polski.
Były to więc w świetle prawa międzynarodowego umowy bezprawne, gdyż ani PKWN nie był uznanym przez społeczność międzynarodową rządem polskim, ani linie graniczne nie były oficjalnie wyznaczone. Ukraińscy historycy akcentują opór polski przed wysiedleniem zwłaszcza jesienną (1944 rok) akcję polskich organizacji podziemnych polegającą na kolportażu ulotek z zachęcaniem do oporu przeciw deportacji oraz manifestacyjne, antysowieckie obchody dnia Wszystkich Świętych. Także zaznacza się opór polskich czynników oficjalnych przeciwko przesiedleniom ludności.
Akcję mającą zniechęcić Polaków do pospiesznej ewakuacji z miasta prowadził pełnomocnik rządu polskiego w lwowskim rejonie ewakuacyjnym Riger oraz jego urzędnicy. Straszyli oni lwowian, że po wyjeździe będą mieli w Polsce trudne warunki materialno-bytowe.
Dnia 10 stycznia 1945 roku przebywał we Lwowie główny pełnomocnik rządu polskiego ds. ewakuacji J. Wolski, który z ogromną rezerwą wyrażał się o sowieckich metodach przesiedleń oraz wydał nakaz wstrzymania repatriacji wszystkich lwowian, którzy nie mieli rodzin w Polsce.
Dosyć niejasne pozostają zamierzenia Stanisława Grabskiego, który 11 października 1945 po raz trzeci przebywał we Lwowie z oficjalnym celem utworzenia komitetu pomocy społecznej Polakom przesiedlanym do Polski. Wtedy usiłował odwlec akcję repatriacyjną do wiosny 1946 roku. Miało to doprowadzić do "częściowego uratowania polskości miasta". W kręgach polskich panowało nieuzasadnione przekonanie o zbliżającym się konflikcie między ZSRR, a USA, który miał doprowadzić do unieważnienia uchwał jałtańskich i rewizji nowych granic na spodziewanej kolejnej "konferencji światowej". Przedstawiciele grupy około 20 tysięcy lwowian silnie zagrożonych sowieckimi represjami wymogli na Grabskim, aby nie opóźniać wyjazdów tych, którym na tym szczególnie zależało.
Władze sowieckie stosowały róźne formy nacisku na Lwów aby zmusić jego oporną ludność do wyjazdu z miasta. W listopadzie 1944 roku wydano dyrektywę aby polską ludność Lwowa i Drohobycza w razie oporu stawianego władzom ZSRR wysiedlać na wschodnią Ukrainę.
Nikita Chruszczow nakazywał wcielanie ludności polskiej do Armii Czerwonej. W dniach 3-8 stycznia 1945 roku we Lwowie doszło do szeroko zakrojonej akcji aresztowań, w wyniku której uwięziono 17 300 Polaków. W dniach 26-29 kwietnia 1945 roku toczył się we Lwowie proces pokazowy polskich konspiratorów z okolic Tarnopola.
Władze ZSRR przeprowadzały rewizję mienia przesiedleńców nierzadko już w wagonach bezpośrednio przed odjazdem, odbierając ludności część uwożonego dobytku. Aby dodatkowo zantagonizować stosunki polsko-ukraińskie wcielano Polaków do tzw. "niszczycielskich batalionów" NKWD, które miały pacyfikować ukraińskie wioski popierające UPA.
Władze sowieckie starały się zatrzymać w mieście wyspecjalizowany personel techniczny i związany z miejską infrastrukturą : maszynistów, mechaników, inżynierów, ślusarzy, kowali, kolejarzy, tokarzy, robotników wyspecjalizowanych itd.. Natomiast starano się prędko pozbyć właścicieli kamienic, posesji, sklepów oraz robotników niewykwalifikowanych.
Efekty akcji przesiedleńczej nie prezentują się jasno. Do 12 marca 1945 roku zarejestrowano do wyjazdu 29 919 osób, z których wyjechało zaledwie 7472 osoby. Według spisu z 25 lipca 1945 roku zarejestrowało się łącznie 53 450 osób,a wyjechało 20 558. Według zaś stanu z 25 października 1945 roku zarejestrowano 76 849 osób, wyjechało 49 812 osób.
Ostatni raport pochodzi z 20 maja 1946 roku, gdzie jako liczbę zarejestrowanych od roku 1944 do wyjazdu podaje się 104 036 osób natomiast jako liczbę osób które wyjechały 62 612 Polaków. Ostateczna liczba przesiedlonych nie jest znana. Historyk ukraiński oszacował ją orientacyjnie na 78 500 osób. Jeśli dodać do tego 12 tysięcy pozostających w mieście w listopadzie 1946 roku oraz niezweryfikowaną liczbę 17 300 Polaków zaaresztowanych w styczniu 1945 roku, a więc nie podlegających repatriacji otrzymamy liczbę 107 800 osób zbliżoną do liczby Polaków podanych w sowieckim spisie z 1 listopada 1944 roku. Polskie szacunkowe liczby przesiedlonych ze Lwowa oscylują pomiędzy 130, a 140 tysiącami. Te duże rozbieżności wymagają dalszych badań historyków polskich i ukraińskich.
.
Bond
Wysłany: Sob 9:31, 09 Cze 2007
Temat postu:
[.
b]Druga repatriacja 1955-1959[/b]
Położenie ludności polskiej w ZSRR w okresie poprzedzającym drugą repatriację
W latach 1947–1955 nierepatriowana z dawnych kresów wschodnich II RP ludność polska, której liczebność można szacować od kilkuset tysięcy do miliona osób, znalazła się w położeniu niezwykle ciężkim i trudnym. Pozbawieni własnej inteligencji, której większość wyjechała do Polski, Polacy stawiać musieli czoła krwawym konfliktom jakie rozlewały się wówczas po zachodnich rubieżach ZSRR. W latach 1945–1956 na Litwie trwała wojna domowa pomiędzy komunistami a niepodległościowym podziemiem litewskim, której ofiarami padło od kilkudziesięciu do kilkuset tysięcy osób - uśmierconych w walkach lub wywiezionych na Syberię. Zwalczające litewską partyzantkę władze sowieckie starały się wykorzystać polsko-litewskie antagonizmy do własnych celów i skłonić ludność polską do walki z Litwinami. Sowieckie służby bezpieczeństwa nakazywały swoim funkcjonariuszom antagonizować stosunki polsko-litewskie poprzez używanie języka polskiego przy porozumiewaniu się podczas akcji pacyfikacyjnych w litewskich wsiach. Miało to utwierdzić Litwinów w przekonaniu, że Polacy masowo zaciągają się do sowieckich oddziałów pacyfikacyjnych.
Na Białorusi pomiędzy Grodnem a Nowogródkiem działały do początku lat pięćdziesiątych polskie oddziały partyzanckie wywodzące się z AK. Walka z nimi powodowała zaostrzanie się sowieckiego terroru wobec zamieszkujących tam osób narodowości polskiej.
Na wymienione wyżej konflikty nałożyła się polityka Stalina, który w latach 1948–1952 przystąpił do forsowania planu masowej kolektywizacji rolnictwa, co musiało uderzyć w rodziny chłopskie, w tym także polskie. Dlatego też w okresie kolektywizacji wywieziono na Syberię całe wsie polskie z Wileńszczyzny, Grodzieńszczyzny i Tarnopolszczyzny oraz licznych Polaków pozostających jeszcze we Lwowie. Po śmierci Stalina w 1953 roku terror radziecki nieco zelżał i pozwolono deportowanym na powrót do swoich dawnych miejsc zamieszkania.
Zmieniły się również wytyczne Kremla w stosunku do ludności polskiej na Wileńszczyźnie. Władze radzieckie starały się po zgnieceniu litewskiego oporu znaleźć w Litewskiej SRR przeciwwagę dla ludności litewskiej. Rolę tę miała pełnić ludność polska. Dlatego w 1953 roku zezwolono na zorganizowanie w tej republice ZSRR polskiego szkolnictwa podstawowego i średniego. Oddano do polskiej dyspozycji jedną wyższą uczelnię - Państwowy Wileński Instytut Pedagogiczny. Polacy uzyskali możliwość zakładania własnych ludowych zespołów pieśni i tańca oraz amatorskiego teatru ludowego. Otrzymali również jedną gazetę "Czerwony Sztandar" i prawo do krótkich audycji radiowych. Mimo, że wszystkie te posunięcia miały służyć Kremlowi do wygrywania antagonizmów polsko-litewskich dla własnych celów i korzyści należy jednak zaznaczyć, iż stworzono warunki do odrodzenia się polskiej inteligencji i kultury polskiej na Wileńszczyźnie. Były to warunki jak na republiki ZSRR dosyć wyjątkowe, o jakich nie mogliby nawet pomarzyć Polacy na Białorusi i Ukrainie, a nawet na samej Litwie poza Wileńszczyzną. Na odrodzenie się polskiej warstwy inteligenckiej należało jednakże poczekać przynajmniej 20 lat. W roku 1960 nastąpił kolejny zwrot w polityce władz ZSRR wobec polskiej ludności na Wileńszczyźnie. Została ona poddana silnej presji rusyfikacyjnej oraz sowietyzacji. Zmiana sytuacji geopolitycznej u schyłku lat osiemdziesiątych XX wieku spowodowała kres rusyfikacji i sowietyzacji Polaków, ale zapoczątkowała również wzmożenie na nich presji lituanizacyjnej. W roku 1988 wprowadzono bowiem nakaz nauki języka litewskiego na terenach z przewagą ludności polskiej.
Druga fala repatriacji 1955-1959
W roku 1955 w okresie "odwilży" po śmierci Stalina nowa ekipa rządząca ZSRR zainspirowała kampanię powrotu więźniów politycznych przetrzymywanych w łagrach do ich krajów macierzystych. Wstępem do akcji uwalniania więźniów była zawarta w 1955 roku umowa między Chruszczowem a Adenauerem o powrocie z ZSRR niemieckich jeńców wojennych. Ponieważ akcja objęła również przetrzymywanych Polaków, to już w końcu 1955 roku powróciło do Polski kilka tysięcy ludzi. Stronie polskiej chodziło jednakże nie tylko o więźniów, ale i o ludność zamieszkałą na dawnych kresach wschodnich II RP, która nie została stamtąd ewakuowana w latach 1944-1946. W celu wyjednania u władz sowieckich zgody na ich repatriację, do Moskwy udali się 15 listopada 1956 roku Władysław Gomułka oraz Józef Cyrankiewicz. Dzięki ich staraniom udało się do końca 1956 roku zwolnić do Polski następną grupę 29 tysięcy Polaków. Ostateczne porozumienie repatriacyjne zawarli 25 marca 1957 roku ministrowie spraw wewnętrznych Władysław Wicha i Nikołaj Dudorow. Przewidywało ono repatriację wszystkich osób, które przed 17 września 1939 posiadały obywatelstwo polskie oraz ich współmałżonków i dzieci. Posiadanie takiego obywatelstwa należało jednak udowodnić, co spadało na stronę polską. Mimo, że porozumienie przygotowano od strony formalnej całkiem dobrze, to jednak akcja repatriacyjna nie przebiegała sprawnie. Brakowało dokumentów - często zniszczonych w okresie stalinowskim, które miały udowodnić posiadanie polskiego obywatelstwa. Bardzo trudno było dotrzeć do rozrzuconej na kresach oraz w całym ZSRR ludności polskiej i poinformować ją o możliwości wyjazdu do Polski. Sprawę sabotował też nadzwyczajny pełnomocnik rządu do spraw repatriacji Stanisław Kalinowski, który jako stalinowski prokurator sam przyczyniał się wcześniej do wywożenia ludzi na wschód. Pomimo trudności z roku na rok wzrastała liczba repatriantów:
w roku 1955 wyjechało do Polski 6429 osób,
w roku 1956 - 30 787 osób,
w roku 1957 - 93 872 osoby,
w roku 1958 - 85 865 osób,
w ostatnim roku repatriacji 1959 - 32 292 osoby.
W sumie w latach 1955-1959 repatriowano łącznie 249 244 osoby. Zaledwie 21 600 osób pochodziło z łagrów i miejsc osiedlenia w głębi ZSRR. Reszta pochodziła z kresów wschodnich. Z Litwy, a głównie Wileńszczyzny wyjechały 46 552 osoby, z Białorusi (dawne ziemie grodzieńska i nowogródzka) 100 tys. osób, z Ukrainy 81 092 osoby. Przesiedleńców kierowano głównie na ziemie zachodnie (np. na ziemię lubuską) i zatrudniano w Państwowych Gospodarstwach Rolnych. Po repatriacji Ukrainę zamieszkiwało nadal ok. 360 tys. Polaków (okolice Żytomierza, Berdyczowa, Płoskirowa). Na Białorusi żyło ok. 540 tys., a na Litwie ok. 230 tys. Polaków (Wileńszczyzna i Grodzieńszczyzna). W czasie drugiej repatriacji wyjechało do Polski wiele znanych później osobistości m.in. Czesław Juliusz Wydrzycki znany potem jako Czesław Niemen oraz Lew Rywin.
.
Polak
Wysłany: Sob 9:23, 09 Cze 2007
Temat postu:
..
Pierwsza repatriacja 1944-1946 – przesiedlenie ludności polskiej po II wojnie światowej do Polski w granicach jałtańskich ze wschodnich terenów Polski przedwojennej okupowanych w 1939 roku przez ZSRR (tzw. Kresy Wschodnie) i pozostawionych w jego granicach po wojnie.
Wstęp
Przejmując w 1944 władzę w Polsce komuniści opowiadali się za stworzeniem nowego państwa polskiego jako narodowościowo jednorodnego. Uzasadniali to trudnymi doświadczeniami historycznymi z mniejszościami narodowymi i koniecznością ułożenia na nowo stosunków z socjalistycznymi sąsiadami.
Ówczesne koncepcje działaczy polskiego ruchu komunistycznego poważnie różniły się zarówno od poglądów polityków komunistycznych sprzed I wojny światowej, którzy w ogóle negowali sensowność powstania niepodległego państwa polskiego (np. Róża Luksemburg), jak i działaczy z okresu międzywojennego, którzy z kolei akcentowali potrzebę zwrócenia Śląska i części ziem dawnego zaboru pruskiego Niemcom jako państwu bardziej zaawansowanemu w drodze ku proletariackiej rewolucji.
Powojenni komuniści polscy w sposób dosyć paradoksalny zawłaszczyli na użytek własnej propagandy znaczną część ideologii endecji – w szczególności jeśli chodzi o koncepcję granicy zachodniej jak i ideę państwa jednonarodowego,a także do pewnego stopnia orientację prorosyjską w geopolityce. Paradoks polegał na tym, że endecja – jako najgroźniejszy i najlepiej zorganizowany przeciwnik ideologii sowieckiej była przez reżim komunistyczny jak najzacieklej zwalczana.
W wyniku uwarunkowań geopolitycznych tamtego okresu tak rozumiane hasło państwa jednonarodowego zespolone zostało z sowiecką metodą masowych przesiedleń jako instrumentem kształtowania stosunków narodowościowych.
27 lipca 1944 PKWN pod dyktando Stalina zawarł z rządem ZSRR układ o polsko-radzieckiej granicy państwowej, w którym postanawiano przyjąć za podstawę granicy koncepcję narzuconą przez Stalina (tzw. linia Curzona) z pewnymi nieznacznymi korektami na korzyść Polski. Swego rodzaju ilustracją panujących relacji pomiędzy PKWN a Kremlem był fakt, że formalnie PKWN został uznany przez rząd radziecki dopiero 1 sierpnia 1944, a więc po podpisaniu układu o granicy i ważnego dla Armii Czerwonej układu o stosunkach między dowództwem radzieckim i administracją polską na terenach oswobodzonych spod okupacji niemieckiej.
W efekcie wspomnianego wcześniej rozstrzygnięcia przebiegu wschodniej granicy Polski zapadły decyzje determinujące losy ludności polskiej, ukraińskiej, białoruskiej, litewskiej i żydowskiej zamieszkującej po obu stronach pojałtańskiej linii granicznej. Określono je w dwustronnych układach z trzema republikami radzieckimi: białoruską, ukraińską i litewską. Układy te nazywane są układami republikańskimi.
Porozumienia polsko-ukraińskie i polsko-białoruskie ustalające warunki przesiedleń zostały podpisane w Lublinie 9 września 1944. Analogiczny układ polsko-litewski podpisano kilkanaście dni później – 22 września 1944. Układy regulowały sprawy przesiedlenia ludności do Polski, jak i z Polski do odpowiednich republik radzieckich.
Warunki przesiedlenia
Decyzja o przesiedleniu się do Polski miała być całkowicie dobrowolna. Rozstrzygnięto, iż obejmie ona Polaków i Żydów będących do 17 września 1939 obywatelami polskimi, którzy wyrażą ustnie bądź na piśmie taką chęć i w stosunku do których wyrażona zostanie zgoda wszystkich stron układów. Wraz z przesiedlającymi się mogły wyjechać ich rodziny (współmałżonkowie, rodzice, dzieci, wnuki i wychowankowie, a także inni domownicy, o ile prowadzili z przesiedlającymi się wspólne gospodarstwo domowe). Dorośli członkowie rodziny oraz dzieci od lat 14 wyrażali swą wolę przesiedlenia indywidualnie.
Umowy z Ukrainą i Białorusią przewidywały, iż od 15 września do 15 października 1944 roku przeprowadzona zostanie rejestracja chcących się przesiedlić, a sama operacja transferu potrwa od 15 października 1944 do 1 lutego 1945. W umowie z Litwą terminy te ustalono, że rejestracja miała trwać od 1 października do 31 grudnia 1944 roku, a przesiedlenie miało następować od 1 grudnia 1944 roku do 1 kwietnia 1945 roku.
Osobom przesiedlanym władze ZSRR zobowiązywały się anulować w całości wszelkie zaległe w dostawy w naturze, należności z tytułu podatków pieniężnych i opłat ubezpieczeniowych oraz zapowiadały zwolnienie ich w miejscu nowego osiedlenia z opłat podatkowych i ubezpieczeniowych na 1944 i 1945 r. Nadto układy przewidywały, że jeżeli osoba przesiedlana przekaże opuszczanemu państwu plony, to w miejscu osiedlenia otrzyma je w identycznym wagomiarze wielkości i objętości. Państwo polskie zobowiązywało się udzielić przesiedlanemu na zagospodarowanie się pożyczki w wysokości 5 tys. złotych do spłaty w ciągu 5 lat. PKWN zobowiązywał się przydzielić w ramach tzw. reformy rolnej przesiedleńcom-rolnikom ziemię.
Osoby wyjeżdżające do Polski miały prawo zabierać ze sobą odzież, obuwie, bieliznę, pościel, produkty żywnościowe, sprzęty domowe, wiejski inwentarz gospodarczy i inne przedmioty domowego użytku o łącznej wadze do 2 ton na rodzinę, a także bydło i ptactwo domowe. Fachowcom przyznawano również prawo do przedmiotów niezbędnych do wykonywania ich zawodu. Rygorystycznie zakazywano wywozu gotówki powyżej 1000 rubli na osobę, metali szlachetnych w stopach, proszku i złomie, nie obrobionych kamieni szlachetnych, kolekcji i egzemplarzy dzieł sztuki, jeśli nie stanowiły własności rodziny przesiedlanego, broni (poza strzelbami myśliwskimi) i rynsztunku wojskowego, mebli, samochodów i motocykli, fotografii (poza zdjęciami osobistymi), planów i map. Ustalono, że dobytek winien był zostać opisany i oszacowany, a jego równowartość zwrócona przesiedlanym zgodnie z przepisami obowiązującymi w kraju osiedlenia. Kontrola wywożonego dobytku miała być zasadniczo prowadzona metodą jego prezentacji wobec agend przesiedleńczych. Jednakże w rzeczywistości dokonywano rygorystycznych kontroli mienia zgromadzonego na dworcach kolejowych.
Stronę techniczną przesiedlenia brały na siebie rządy odpowiednich republik radzieckich, a koszty transportu miały być rozłożone proporcjonalnie na obie strony układów. Po zakończeniu przesiedleń zapowiadano wzajemne rozliczenie poniesionych kosztów oraz pozostawionego mienia i deklarowano uiszczenie odpowiednich rekompensat w naturze lub pieniądzu.
Instytucje przesiedleńcze
Układy ustanawiały odpowiednie instytucje do przeprowadzenia przesiedleń w postaci pełnomocników stron na terytorium partnera układu i przedstawicieli stron na ich terytorium własnym oraz szczegółowo precyzowały ich kompetencje. W republikach radzieckich powołani zostali polscy pełnomocnicy: w Łucku dla USRR, w Baranowiczach dla BSRR i w Wilnie dla LSRR. Ich odpowiednikami po stronie sowieckiej byli główni przedstawiciele rządów USRR,BSRR i LSRR, którzy posiadali swe siedziby w tych samych miejscowościach. Po stronie polskiej całością przesiedleń kierował Główny Pełnomocnik PKWN do spraw Ewakuacji. Po obarczeniu go kompetencjami w sferze repatriacji ludności polskiej z głębi ZSRR i z innych państw ostatecznie w sierpniu 1945 r. przyjęto nazwę Urząd Generalnego Pełnomocnika Rządu do spraw Repatriacji. Równocześnie wyodrębniono z niego Urząd do Spraw Repatriacji Obywateli Polskich z ZSRR oraz Urząd do Spraw Repatriacji Obywateli Polskich z Zachodu. Generalnemu Pełnomocnikowi podlegały także urzędy przedstawicieli rządu do spraw ewakuacji ludności ukraińskiej, litewskiej i białoruskiej, a od 1946 r. Główny Delegat do spraw Repatriacji Ludności Niemieckiej. Generalnym Pełnomocnikiem był Władysław Wolski, po włączeniu PUR do Ministerstwa Administracji Publicznej mianowany podsekretarzem stanu w tym ministerstwie.
Układy o wymianie mieszkańców pomiędzy Polską a Białorusią, Litwą i Ukrainą ustaliły także utworzenie terenowych placówek do celów przesiedleń. Na terenach Litwy urzędy rejonowych pełnomocników i przedstawicieli usytuowane zostały w Duksztach, Ignalinie, Święcianach, Podbrodziu, Landwarowie, Jaszunach, Druskienikach, Rzeszy, Szumsku, Trokach, Wilnie, Nowej Wilejce, Rudziszkach, Druskienikach i Olkiennikach. W Ukraińskiej SRR ośrodkami rejonowych pełnomocników zostały: Kowel, Włodzimierz Wołyński, Rawa Ruska, Lwów, Sambor, Drohobycz, Stryj, Chodorów, Stanisławów, Tarnopol, Kamionka Strumiłowa i Czortków. Na ziemiach Białorusi urzędy pełnomocników (i przedstawicieli) okręgowych zorganizowano w Brześciu, Berezie Kartuskiej, Grodnie, Kobryniu, Lidzie, Pińsku, Prużanie, Słonimiu i Wołkowysku.
Na pojałtańskim terytorium Polski instytucje przesiedleńcze tworzył Państwowy Urząd Repatriacyjny.
Zobacz więcej w osobnym artykule: Państwowy Urząd Repatriacyjny.
Kierunki repatriacji
Z Litwy
Planową i systematyczną rejestrację kandydatów do wyjazdu, przewidzianą w układzie na okres od 15 października do 1 grudnia 1944 r., rozpoczęto 28 grudnia 1944 roku i początkowo objęła jedynie Wilno, a formalnie zakończyła się 11 marca 1945 roku. Dopiero w styczniu i lutym udało się uruchomić nowe punkty rejestracyjne położone poza Wilnem. Uzgodniono, że rejestracja będzie trwać przez dwa miesiące od pierwszego dnia zapisów. Do 10 marca 1945 spośród szacowanej na 103 tys. polskiej ludności Wilna zarejestrowało się 102.348 osób, czyli ponad 99%. Poza Wilnem do 15 marca 1945 r. zarejestrowało się jedynie 58.636 osób. Strona polska podejmowała gorączkowe zabiegi o prolongatę akcji aby nie dopuścić do przerwania rejestracji. Rozmowy ministra Modzelewskiego z Ludowym Komisarzem Spraw Zagranicznych LSRR Rotomskisem przeprowadzone w Moskwie przyniosły przedłużenie akcji przesiedleńczej do 1 sierpnia 1945 r. Wznowiono w związku z tym rejestrację i rozwinięto agitację na rzecz wyjazdów do Polski. 1 czerwca 1945 roku liczba zarejestrowanych osób wyniosła 341 tys. Do Polski wyjechało jednak niewielu – do 1 czerwca zaledwie 27.030 osób. Terminy zakończenia rejestracji i przesiedlenia były wciąż przesuwane w czasie. W Wilnie, Nowych Święcianach, Podbrodziu rejestracja trwała do 19 lub 20 września 1945 r., w Ignalinie do 30 września. Bilans liczbowy przesiedlenia pozostaje niejasny. Według jednych spisów do 1 grudnia zarejestrowano na wyjazd do Polski 350.432 osoby, ale przesiedlono – 66.408 osób. Inne dokumenty wskazują, że do 31 grudnia zarejestrowano tylko 341.974 osoby, a przesiedlono 73.050. Pod koniec 1945 r. w wyniku rozmów polsko-litewskich, podpisano 10 grudnia 1945 r. protokół uzupełniający do układu z 22 września 1944 r. Ostateczny termin zakończenia akcji przesiedleńczej wyznaczono na 15 czerwca 1946 roku. Nowa rejestracja rozpoczęła w marcu 1946 roku. W okresie od 20 marca do końca maja zarejestrowano 51.683 osoby. W wyniku starań polskich na początku czerwca po raz ostatni przedłużono rejestrację, rejestrując do połowy czerwca 1946 roku dalszych 9.990 osób. Ogółem do 1 lipca 1946 r. w LSRR zarejestrowano 382.364 osoby, spośród których przesiedlono 158.540. Sumarycznie w toku całej akcji zarejestrowało się na wyjazd do Polski 383.135 osób (wedle innych danych 379.498 osób), a wyjechało 197.156 (wedle innych danych 171.158 osób), czyli tylko 45,1% (czy też 51,5%) chętnych do wyjazdu. Dla Wilna odsetek wyjeżdżających sięgnął 80%, ale dla dawnego województwa wileńskiego 31,3%, a dla tzw. Litwy Kowieńskiej, gdzie władze litewskie szczególnie wyraźnie hamowały migrację, wyjechało zaledwie 8,3% ludności polskiej. Jesienią 1946 r. pełnomocnik Jan Szkop próbował przedłużyć operację przesiedlenia, bez rezultatu – Litwini ostatecznie uznali przesiedlenie za zakończone i zlikwidowali polskie placówki ewakuacyjne. Ostatnie transporty, tzw. likwidacyjne, odeszły w listopadzie i grudniu 1946 r. Strona polska oceniała, że wciąż pozostawało na Litwie 219 tysięcy Polaków.
Władze powojennej sowieckiej Litwy były zainteresowane zmniejszeniem udziału Polaków w zaludnieniu Wilna i maksymalnym wyjazdem wykształconej części ludności polskiej.
Litwini nastawieni byli natomiast na zminimalizowanie odpływu ludności wiejskiej, zarówno posiadaczy gospodarstw rolnych, jak i robotników rolnych. Obawiali się wyludnienia niektórych rejonów i spadku produkcji rolniczej oraz powstania na tym terenie sytuacji "ziemi bez ludzi".
Żądanie wykazania się dokumentami potwierdzającymi polską narodowość blokowało możliwość wyjazdu przede wszystkim osobom z ludności wiejskiej, nie posiadającym często żadnych dokumentów. Podobne znaczenie miało domaganie się od zarejestrowanych do wyjazdu, wbrew umowie z 1944 r., zapłacenia zaległych podatków czy uiszczenia świadczeń w naturze. Litwini stosowali groźby wobec rejestrujących się Polaków, strasząc ich aresztowaniami bądź deportacjami.
Przebiegowi operacji przesiedleńczej towarzyszyły prześladowania członków polskiego podziemia, a zwłaszcza żołnierzy Armii Krajowej, których duża liczba jeszcze w 1944 r. trafiła do więzień i obozów radzieckich. Ich los był istotnym czynnikiem wpływającym na postawy ludności polskiej i jej podatność na apele władz polskich o zgłaszanie się do wyjazdu. Przedmiotem represji, których kulminacja przypadła na grudzień 1944 r., była ludność cywilna, głównie w Wilnie.Złowrogi wydźwięk miały radzieckie represje dotykające pracowników urzędów polskich pełnomocników, a zwłaszcza aresztowanie i skazanie za działalność podziemną głównego pełnomocnika w Wilnie Stanisława Ochockiego.
Z Ukrainy
Sytuację ludności polskiej na Ukrainie i stanowisko wobec niej władz ukraińskich, zdeterminowały stosunki polsko-ukraińskie w okresie wojny. Ukraińscy nacjonaliści rozwinęli antypolski terror, krwawo eksterminując polskie wsie, dopuszczając się na Polakach mordów. Cel tych działań był jasny: wyrugowanie polskiej ludności z ziem uznawanych za ukraińskie. Po zakończeniu okupacji niemieckiej aktywność nacjonalistycznego podziemia ukraińskiego była nadal duża i kierowała się przeciw ludności polskiej.Sowieckie władze Ukrainy podjęły działania pacyfikacyjne przeciw OUN i UPA, ale nie zamierzały w żaden sposób bronić ludności polskiej, a wykorzystywanie Polaków do działań przeciw ukraińskiemu podziemiu dodatkowo podsycało wrogość polsko-ukraińską. Przedmiotem represji sowieckich byli także Polacy. Ekipy rządzące USRR zdecydowane były na możliwie szybkie i dogłębne usunięcie ludności polskiej ze swego terytorium. Naciski władz ukraińskich w pierwszych miesiącach po podpisaniu umowy były tak silne, że zagrażały wręcz możliwościom strony polskiej i wywołały interwencję Bolesława Bieruta u Stalina w celu ograniczenia transferu ludności przed wyznaczeniem granic zachodnich i wyzwoleniem całego terytorium państwa polskiego spod okupacji niemieckiej.
Wedle danych polskich przesiedlono w 1945 roku do Polski 511.877 osób, w tym 39,9% mieszkańców miast i 60,1% mieszkańców wsi. Sumarycznie do 1 listopada 1945 r. z Ukrainy przesiedlono 534.506 osób, tj. 75% wówczas zarejestrowanych. Potwierdzały to raporty ukraińskie, wedle których od rozpoczęcia przesiedleń do 25 października 1945 r. wyjechało do Polski 513.041 osób. Do 1 lipca 1946 r. ogółem na Ukrainie zarejestrowano 854.809 osób deklarujących wolę przesiedlenia się do Polski, z czego wyjechało już 772.564 (40% z miast, 60% ze wsi), tj. 90,4% zarejestrowanych. W 1946 r. przesiedlenie objęło 158475 osób, wśród których ludność miejska stanowiła 49%, a ludność wiejska 51%.
Szczególną grupą przesiedleńców z Ukrainy była licząca 133.873 osoby rzesza mieszkańców Wołynia, silnie dotknięta czystkami etnicznymi w okresie ukraińskiego terroru z lat 1942-1944 (patrz : rzeź wołyńska).
Z Białorusi
Urząd polskiego pełnomocnika w Baranowiczach otworzył działalność w grudniu 1944 r. Do 10 lutego 1945 r. zarejestrowano 106 tys. osób pragnących wyjechać do Polski, w tym 860 osób narodowości żydowskiej. Według stanu na 15 kwietnia 1945 r. zarejestrowane były 231.152 osoby, ale przesiedlono dopiero nieznaczną ich część – ledwie 24.769 osób. Po przedłużeniu terminu rejestracji do 1 maja 1945 r. zapisy były kontynuowane i objęły w sumie 384 tys. osób. Później liczba ta wzrosła już w niewielkim stopniu i 15 września 1945 r. wyniosła 387.199 osób – najwięcej osób zarejestrowano do wyjazdu w okręgach Grodno (98.985 osób), Wilejka (75.901 osób), Głębokie (60.064 osoby) oraz Nowogródek (50.113 osób). Przesiedlono do tego czasu do Polski 105.583 osoby, tj. 31,7% zarejestrowanych. Największa fala przesiedleńców przybyła do Polski z okręgów Grodno (23.082 osoby) i Wołkowysk (14.385 osób). Z okręgów wołkowyskiego oraz brzeskiego przesiedlono najwięcej procentowo zarejestrowanych (ponad 68%), podczas gdy z okręgów o największej liczbie zapisanych do wyjazdu wyjechało zaskakująco niewiele osób: z Grodna 23,3% ujętych w spisie, z Nowogródka 20,6% ujętych w spisie, z Wilejki 13,4% ujętych w spisie, a z Głębokiego jedynie 9,8% zarejestrowanych. Na Białorusi krótkie okresy rejestracji przy trudnościach komunikacyjnych i nie funkcjonującej informacji wpłynęły na fakt, iż duża część ludności polskiej w ogóle nie została objęta rejestrami przesiedleńczymi. Władze białoruskie wyraźnie niechętnie lub wręcz wrogo odnosiły się do zgłaszanych przez stronę polską postulatów przedłużania rejestracji. Podpisany w listopadzie 1945 r. protokół uzupełniający do układu z 1944 r. spowodował przedłużenie rejestracji, ale na krótko, ponieważ ostateczny termin ustalono na 15 stycznia 1946 r. Zarejestrowała się wówczas duża część ludności polskiej. Wedle polskich spisów, protokołów i zestawień ujmujących stan po zakończeniu tej rejestracji zapisano łącznie 520.355 osób, w tym 515.065 Polaków i 5.290 Żydów, najwięcej w okręgach Grodno (143.300 osób), Wilejka(98.269 osób), Nowogródek (74.525 osób) i Głębokie (72.418 osób). Sumarycznie przesiedlono do tego czasu 136.949 osób, tj. 26,3% zarejestrowanych. Najwyższy odsetek zarejestrowanych do migracji wyjechał z Brześcia (70,1%) i Pińska (60,5%). Do terenów skąd wyjechało niewielu uprzednio zarejestrowanych, należały: Grodno – wyjechało 20,4% zarejestrowanych, Wilejka – odnotowano wyjazd jedynie 16,8% zarejestrowanych, Nowogródek – migrowało tylko 27% zarejestrowanych, Głębokie – wyjazd odnotowano dla zaledwie 14,6% Polaków ujętych w rejestrach.
Zgodnie z tekstem protokołu uzupełniającego do umowy o przesiedleniu ludności wszystkie prace związane z przesiedleniem ludności z Białorusi miały być zakończone do 15 czerwca 1946 r. Termin ten został dotrzymany, później przesiedlono niewielkie grupy ludności: do końca 1946 r. – 5.097 osób, a w 1947 r. – 2.090 osób. Strona radziecka zakwalifikowała do przesiedlenia 535.284 osoby, z których w całym okresie zarejestrowało się na wyjazd 496.240 osób. Statystyki polskie wykazywały wyższe liczby zarejestrowanych, ale kryły też pewne niejasności. Zestawienia uwzględniające stan z 1 lipca 1946 r. informowały, że na terenie BSRR zarejestrowano 499.648 kandydatów na wyjazd do Polski. Była to liczba wyższa od danych radzieckich, ale równocześnie aż o 20,7 tys. mniejsza od podawanej w zestawieniach ze stycznia 1946 r. Jeszcze więcej niejasności powstaje, gdy porówna się liczby przesiedlonych z polskich protokołów z protokołami radzieckimi. Źródła radzieckie określają liczbę przesiedlonych do Polski z Białorusi do połowy czerwca 1946 roku na 266.315 osób (polskie zaś 136.949 osób). Ta wielka różnica spowodowana jest być może zaliczeniem przez władze białoruskie do repatriantów ludności, która latem 1944 roku zbiegła przed nadchodzącym frontem na zachód lub została zmobilizowana do armii Berlinga. Zakładano, że osoby z obu kategorii już na Białoruś nie powrócą. Innym możliwym wyjaśnieniem tak wielkich rozbieżności jest fakt, że ludność wyjeżdżająca do Polski rejestrowała się tylko w radzieckich organach przesiedleńczych i wyjeżdżała na terytorium polskie poza ewidencją przesiedleńczych organów polskich.
W przypadku przesiedlenia z Białorusi szczególnie jaskrawo dawała o sobie znać kwestia rozstrzygnięcia przynależności narodowościowej. Znaczny odsetek ludności określał się mianem "tutejszych", a więc nie poczuwał się jednoznacznie ani do polskiej, ani do białoruskiej narodowości. Szczególnie złe skutki przyniosło dążenie władz radzieckich do ograniczenia odpływu ludności wiejskiej, a ta na Białorusi stanowiła przytłaczającą większość. Władze białoruskie starały się ograniczać akcję informacyjną polskich pełnomocników i utrudniały rejestrację ludności pragnącej wyjechać do Polski. Od przesiedlających się Polaków żądano też uregulowania zobowiązań finansowych i rzeczowych oraz przewlekano w nieskończoność procedury opisywania pozostawianego przez nich mienia. Barierą nie do przejścia dla polskiej ludności był rygorystycznie przestrzegany nakaz dowiedzenia polskiej narodowości na drodze wylegitymowania się odpowiednimi dokumentami przez chętnych do wyjazdu. Wiejska ludność w swej większości nie posiadała bowiem żadnych dokumentów prawnych dowodzących swojej przynależności narodowej.
Blokowanie i utrudnianie przez władze białoruskie akcji informacyjnej i rejestracyjnej wśród ludności polskiej doprowadziło do nieobjęcia rejestrem przynajmniej stu kilkudziesięciu tysięcy osób narodowości polskiej. Liczba bowiem Polaków na Białorusi była większa od objętych rejestrem 520 tysięcy osób i mogła sięgać około 700 tysięcy osób. Należy zaznaczyć, że władze białoruskie zmusiły 265 088 osób do rezygnacji z wyjazdu do Polski mimo, że osoby te były już wcześniej zarejestrowane. Byli to głównie właściciele gospodarstw chłopskich, których nie chciano się z Białorusi pozbywać. Odmówiono w ogóle rejestracji do wyjazdu 39.044 osobom ponieważ uznano je za Białorusinów. Na Białorusi podobnie zresztą jak i na Litwie przedstawiciele polskich urzędów repatriacyjnych musieli toczyć z organami radzieckimi prawdziwą "wojnę o ludzi". Przedstawiciele Polski robili wszystko aby zarejestrować i zakwalifikować do wyjazdu możliwie jak największą liczbę osób narodowości polskiej, podczas gdy urzędnicy sowieckiej Białorusi robili bardzo wiele aby te polskie usiłowania zablokować i pokrzyżować. Interes białoruski polegał na tym aby z jednej strony nie wypuścić do Polski jak największej liczby polskich chłopów – właścicieli gospodarstw rolnych, a z drugiej strony pozbyć się z Białorusi całej polskiej inteligencji. Sądzono też po stronie białoruskiej, że Polacy którzy pozostaną na Białorusi, pozbawieni własnej warstwy inteligenckiej, ulegną z biegiem czasu wynarodowieniu czyli białorutenizacji. Dlatego przedstawicielom warstwy wykształconej pozwalano na wyjazd chętnie, natomiast chłopom robiono jak najwięcej utrudnień by ich zniechęcić do repatriacji.
Z głębi ZSRR
Niemal równolegle do akcji przesiedleń z Kresów Wschodnich w latach 1947-1949 prowadzono akcję repatriacyjną w stosunku do Polaków oraz obywateli polskich pozostających w głębi ZSRR.
Do końca lat czterdziestych powróciło stamtąd do Polski 266 tysięcy ludzi. Byli to głównie zesłańcy z lat 1939-1941 oraz ich potomkowie, a także niewielka część deportowanych na wschód od roku 1944 i 1945 – po wkroczeniu Armii Czerwonej na tereny zamieszkane przez ludność polską.
Ocenia się, że około 70% procent repatriowanych wówczas z głębi ZSRR było wcześniej mieszkańcami Kresów Wschodnich albo ich potomstwem.
Zagadnienie ucieczki ludności polskiej przed ukraińskimi czystkami etnicznymi oraz przed nadchodzącym radzieckim frontem [edytuj]
Ogromne natężenie czystek etnicznych na Wołyniu i we wschodniej Galicji w latach 1942-1944 (patrz: rzeź wołyńska) doprowadziło do ucieczki z obszarów wschodniogalicyjskich do centralnej Polski około 300 tysięcy osób. Taka sama liczba osób odpłynęła z całych Kresów Wschodnich albo uciekając przed frontem latem 1944 roku albo w wyniku wcielenia do armii Berlinga wraz z którą została przemieszczona na zachód.
Ocena i efekty
Przesiedlenie odbywało się w trudnych i złożonych uwarunkowaniach ostatnich miesięcy wojny i pierwszych kilkunastu miesięcy pokoju. Po obu stronach nowej granicy zniszczenia wojenne były duże, systemy administracyjne i gospodarcze dopiero tworzono. Brakowało wszystkiego: od podstawowych artykułów codziennego użytku po kadry fachowców. Wiele dziedzin życia – w tym tak jak transport, łączność, aprowizacja – podporządkowanych było najpierw toczącym się jeszcze działaniom wojennym, następnie powrotnym przemieszczeniom mas wojska. W tych warunkach podjęto gigantyczne przedsięwzięcie przesiedlenia wielusettysięcznych rzesz. Wszystkie te fakty w sposób ważki wpłynęły na przebieg migracji ludności polskiej z kresów, powodując wiele dramatycznych cierpień. Dodatkowego tragizmu nabierała sytuacja osób przesiedlanych w wyniku zaostrzającej się w latach 1945-1946 wojny wewnętrznej w Polsce, toczącej się pomiędzy siłami reżimu komunistycznego a Drugim Polskim Państwem Podziemnym, wobec której przesiedlani często nie mogli pozostawać obojętni.
W pierwszych miesiącach masowej akcji przesiedleń, wiosną 1945 r. zdecydowanej woli przemieszczenia setek tysięcy ludzi towarzyszył chaos i brak rozwiązania elementarnych kwestii. O ile w końcu 1944 r. i w pierwszym kwartale roku następnego przesiedlenie przybrało bardzo ograniczony zakres, to następne kwartały miały w zamierzeniu władz przynieść masową migrację ludności. 13 lutego Rada Ministrów podjęła na wniosek PUR uchwałę orzekającą, że "należy natychmiast przystąpić do masowej repatriacji ludności polskiej bez względu na trudności związane ze zniszczeniem kraju przez wojnę". Zdecydowano się na jak najszybsze rozpoczęcie akcji i nadanie jej szerokiego zakresu, mimo że zdawano sobie sprawę z ogromu ograniczeń i trudności, praktycznie uniemożliwiających przeniesienie (w czasie wojny!) setek tysięcy ludzi o kilkaset kilometrów w ciągu paru miesięcy.
Wobec znacznych sprzeczności i niejasności w dokumentacji przesiedleńczej nie jest możliwe podanie dokładnej liczby przesiedlonych. Liczby zawarte w spisach oscylują pomiędzy: 1.087.858 osób, a 1.243.222 osób. W tej liczbie nie uwzglednia się tych mieszkańców kresów wschodnich, którzy odpłynęli latem 1944 roku przed frontem, zostali wcieleni do Armii Berlinga (w obu kategoriach łącznie około 300 tysięcy osób) lub aresztowani na Kresach i deportowani w głąb ZSRR (około 50 tysięcy osób) by potem powrócić do Polski w ramach oddzielnej repatriacji.
Mimo akcji przesiedleńczej znaczna część ludności polskiej pozostała na kresach.Na Litwie pozostało od 48,5% do 54,9% ludności przeznaczonej do przesiedlenia. Na Białorusi pozostało prawdopodobnie od 50% do 73% polskiej ludności.
Największe efekty przyniosło przesiedlenie z Ukrainy.Pozostało tam zaledwie 9,6% dawnej polskiej ludności. Na obszarze dawnych województw wschodnich II RP pozostawało wciąż od 700 tysięcy do 900 tysięcy osób narodowości polskiej. Należy również uwzględnić Polaków zamieszkujących tzw. Kresy Dalsze, a więc ziemie odcięte traktatem ryskim z 1921 roku. W okolicach Żytomierza, Berdyczowa, Zwiahla, Płoskirowa oraz Kamieńca Podolskiego zamieszkiwało od kilkudziesięciu do kilkuset tysięcy Polaków, którym z racji że nie byli obywatelami II RP nie przysługiwało prawo do repatriacji.
Repatriacja doprowadziła do największych zmian etnicznych na kresach południowo-wschodnich. W roku 1939 na obszarze województwa tarnopolskiego zamieszkiwało 45-49,3% Polaków i 45,5-50% Ukraińców. Po repatriacji odsetek ludności polskiej spadł na tym obszarze niemal do zera. Podobne zmiany nastąpiły w odciętej od Polski przez układy jałtańskie części województwa lwowskiego. W roku 1939 w jego wschodnich powiatach zamieszkiwało 40,1% Polaków i 50,5% Ukraińców. Po roku 1946 odsetek ludności polskiej wynosił tam najwyżej kilka procent ogółu (patrz: repatriacja lwowska). W ten sposób przekreślony został proces historyczny trwający sześćset lat polegający na stopniowym wrastaniu kresów południowo-wschodnich w obręb polskiej kultury.
Nie zniszczyła natomiast repatriacja z lat 1944-1946 etnicznie polskiego charakteru Wileńszczyzny i części Grodzieńszczyzny. Zmniejszyły się wprawdzie terytorialnie istniejące tam skupiska polskie, jednak sam rdzeń polskiego obszaru etnicznego pomiędzy Trokami, Wilnem i Sołecznikami pozostał nienaruszony, podobnie jak obszary polskojęzyczne w okolicach Grodna, Szczuczyna, Woronowa i Lidy oraz obszary wiejskie pomiędzy Wilnem, Podbrodziem a Święcianami oraz Sołecznikami i Ejszyszkami (patrz: dialekt północnokresowy). Stopniowa lituanizacja ludności polskiej tych terytoriów czy też wyparcie z nich języka polskiego to jedno z głównych zadań jakie postawił przed sobą rząd litewski po odzyskaniu przez Republikę Litewską suwerenności państwowej w 1991 roku.
Zniknęły natomiast po repatriacji polskie wyspy etniczne na zachodniej Mińszczyźnie położone w rejonie Stołpców.
Ludność polska na wschodnich ziemiach kresowych od wieków odznaczała się głębokim patriotyzmem i nastawieniem antyrosyjskim oraz antysowieckim. Odrywając ją od terenów, które od stuleci zamieszkiwała, władze sowieckie w pewnym sensie ją wynaradawiały, a poprzez przesiedlenie na ziemie wówczas kulturowo niemieckie stawiały przesiedleńców w położeniu zakładnika układów poczdamskich. Status prawny Ziem Odzyskanych został bowiem w Poczdamie określony bardzo nieprecyzyjnie i dwuznacznie, co stwarzało możliwość reinterpretacji zapadłych tam ustaleń granicznych i wpajało ludności przesiedlonej poczucie tymczasowości ówczesnego stanu terytorialnego.
[img]
http://www.rodowody.pun.pl/_fora/rodowody/gallery/2_1501522170.jpg[/img]
.
Polak
Wysłany: Sob 9:09, 09 Cze 2007
Temat postu: ROZWAŻANIA O TOLERANCJI
ROZWAŻANIA O TOLERANCJI
Jeden z opolskich profesorów napisał: „Polacy są najbardziej tolerancyjnym narodem świata”. (1)
W Gazecie Opolskiej czytamy: „Statystyczny Polak zaczął używać słowa tolerancja na początku lat 90. Dla wielu było to słowo zupełnie nowe. W czasach Polski Ludowej brak tolerancji dla osób myślących inaczej był obowiązująca normą. Polacy nie mieli więc gdzie przetrenować „wyrozumiałości dla innych”. Znikoma ilość mniejszości narodowych nie sprzyjała kontaktom z ludźmi myślącymi czy wyglądającymi inaczej. Po otwarciu granic, tolerancja widziana z bliska okazała się dla wielu za ciężko strawna. Mimo, że każdy zapytany Polak uważa się za osobę tolerancyjną, badania opinii publicznej wykazują megalomanię i brak wyrozumiałości.
Tolerancja to piękne słowo, piękna chrześcijańska wartość, ale w przedwojennym słowniku czytam: tolerancja to jest znoszenie czegoś z wyraźną udręką, z cierpieniem, ze skrzywieniem twarzy, czasem z krzykiem i bólem”.(2)
Tolerancyjności przeczą i dają dużo do myślenia drukowane w polskiej prasie pisemne lub telefoniczne reakcje czytelników na temat wypędzonych. Wypowiedzi te nie są spontaniczne ale przez lata przemyślane. W głosach wielu osób wyczuwa się nienawiść do Niemców i do Ślązaków pochodzenia niemieckiego, którzy zaraz po wojnie zostali zmuszeni za pomocą urzędowych pism, gróźb, bicia, przemocy, do opuszczenia zamieszkałych przez dziesiątki czy setki lat domów i gospodarstw.
Przypomnijmy sobie jak to wówczas było. Trwała wojna, konferencja poczdamska jeszcze się nie rozpoczęła, a Polska wypędziła już 400.000 osób za Odrę. Nie było do tego podstaw prawnych, ale wiedziano, iż potrzebne są mieszkania, miejsca pracy i gospodarstwa dla Polaków przesiedlanych przez Sowietów z terenu dzisiejszej Ukrainy. Pisał o tym prof. Skubiszewski w swojej książce Przesiedlenie Niemców po II wojnie światowej. (3) Pisząc tę książkę był zdania, że strona Polska postąpiła słusznie wypędzając Niemców, dopiero jesienią 1990 roku, jako minister spraw zagranicznych w rządzie T. Mazowieckiego, przyznał, że było to „bezprawne wypędzenie”.
Polacy z Kresów i Ślązacy nie tylko musieli opuścić swoje domostwa i to często w warunkach urągających ludzkiej godności, ale byli też najbardziej poszkodowani w ostatniej wojnie, bo utracili swoje miejsce w życiu, rodzinne strony, swoją małą ojczyznę, Heimat.
Wiadomo, że hitlerowskie Niemcy wywołały wojnę i że z ich powodu cierpiały miliony zwykłych mieszkańców Polski, Podlasia, Kresów. Prawdą jest również, że Ślązacy, którzy z dziada pradziada mieszkali na Ziemi Śląskiej nie byli agresorami, ale zostali zmuszeni do pójścia na wojnę. Odmowa i dezercja były równoznaczne z wyrokiem śmierci.
Pięćdziesięcioletnie kamuflowanie prawdy, spowodowało taki mętlik, że sporo nowych mieszkańców przybyłych na Śląsk, uwierzyło w komunistyczną propagandę, kłamstwa i zmienianie faktów. Przyjezdni po zmianie ustroju w 1989 roku ze zdziwieniem dowiadywali się nagle, że ich sąsiad jest Niemcem. Jak to możliwe? Przez cały czas tłumaczono, że tu mieszkają tylko Polacy. Mówiono o humanitarnym wysiedleniu poprzednio tu mieszkających Niemców, ale słowem nie wspomniano, że to byli także Ślązacy. Jakie było to wysiedlanie, można wyczytać w kilku polskich książkach naukowych. Rzadko pisze się o tym w codziennej prasie, bo dla większości należy do tematu tabu. Byłoby dobrze, gdyby nowi mieszkańcy Śląska przeczytali o tych sprawach. Znając prawdę, łatwiej zrozumieć krzywdę drugiego człowieka.
Gdyby pięćdziesiąt lat temu grano w otwarte karty i powiedziano: „Przyjechaliście na Śląsk i otrzymujecie mieszkania lub gospodarstwa po tych, którzy albo sami odeszli wraz z przechodzącą armią niemiecką, lub też zostali siłą przez PRL wypędzeni, mieszkać będą wśród Was ŚLĄZACY o mentalności czeskiej, polskiej i niemieckiej”, to zapewne nie narobiłoby to tyle zamieszania, jak nagłe pojawienie się mniejszości niemieckiej na Śląsku.
Zamiast ciągle okłamywać społeczeństwo, należało powiedzieć jasno - przejęliśmy ziemię, którą nam w Poczdamie przydzielono do administrowania do czasu podpisania traktatów pokojowych, ale równocześnie przejmujemy także tych mieszkańców, którzy tu chcą pozostać.
Nie dziwię się, że niektórzy ludzie mówią (cytat z prasy): „Polacy, ze swą mentalnością, nie byliby w stanie nikogo wypędzić”. Wierzę w te dobre serca, ale jednocześnie muszę stwierdzić, iż byli i tacy, którzy takowych serc nie mieli.
Wystarczy popatrzeć na powojenne obozy w Świętochłowicach, Mysłowicach, Trzebini i znajdujący się na Opolszczyźnie w Łambinowicach. Właśnie w tych obozach i kilkudziesięciu innych, nieludzko traktowano mieszkańców Śląska, których zamierzano wysiedlić za Odrę.
Kresowiacy i inni, którzy zostali pozbawieni swojej ojczyzny, powinni zrozumieć, że tak jak oni musieli ją opuścić, tak samo niewinnie musieli opuścić ją Ślązacy. Jeden z moich krewnych mających swoje gospodarstwo niedaleko Bolesławca, przez rok czasu mieszkał razem z przybyłymi spod Stryja przesiedleńcami. Właściciel gospodarstwa stał się nagle parobkiem na swoim. Mimo to rozumieli się, ponieważ łączyła ich wspólna niedola. Minęło od tego czasu pięćdziesiąt lat a oni nadal odwiedzają się, zostali dobrymi znajomymi. Nie jest to przypadek odosobniony, takich rodzin było więcej. Oczywiście są i tacy, którzy nie mogą zapomnieć swych posiadłości pozostawionych na Śląsku. Ale tak samo jest z Kresowiakami.
Radio Opole nadało audycję, w której postawiono pytanie: „Czy Polacy, mieszkańcy dawnych ziem kresowych mają szansę na odszkodowanie za swoje mienie pozostawione na wschodzie?” Dziennikarz sportowy Bogdan Tomaszewski napisał po śmierci Władysława Komara - polskiego złotego medalisty z olimpiady w Monachium - o rozmowie, którą przeprowadził dzień przed śmiercią Władka. Komar powiedział Tomaszewskiemu, że po powrocie ze Świnoujścia do domu, pojedzie na Litwę, by załatwić sprawę majątku pozostawionego tam przez rodziców.
Jeżeli Kresowiacy zastanawiają się, czy dostaną odszkodowanie za swoje mienie, a Komar zamierzał swoje na Litwie odebrać, to czy niektórzy Ślązacy nie mogą myśleć o ewentualnym powrocie w swoje strony rodzinne, tym bardziej, że Unia Europejska im to umożliwia. Rozumiem, że obecni mieszkańcy obawiają się powrotu dawnych właścicieli (nie będzie ich chyba dużo), ale zamiast krzyczeć, należy się zastanowić, jak temu zaradzić. Można przybyłym z Niemiec dać ziemię z Państwowego Funduszu Ziem. Wilk byłby syty i owca cała. Na ten temat trzeba prowadzić rozmowy, aby po 50-ciu latach uregulować sprawy zadośćuczynienia za odebrane mienie. Krzyki w rodzaju: „Chcą wrócić! Po naszych trupach!” w niczym nie pomogą, a świadczą jedynie o niepoważnym traktowaniu drugiej strony.
Przez wiele wypowiedzi czytelników przewija się myśl: „Czy nie wystarczy, że biskupi polscy przeprosili?” Należałoby się zastanowić i dokładnie przeanalizować, co wówczas biskupi powiedzieli: „Przebaczamy i prosimy o przebaczenie”. Dlaczego proszono o przebaczenie? Biskupi przepraszali za to, co strona polska uczyniła naszym współwyznawcom.
Przy przygotowywaniu powyższego tekstu do druku, przeczytałem w prasie wypowiedź osób z Opola: „Uzgodniliśmy na niedawnym zebraniu, że nikt z nas, zabużan, nie pójdzie głosować, nim nie doczekamy zadośćuczynienia za mienie pozostawione na Wschodzie. Żeby się później nie dziwili!”. (4)
Należy pamiętać o jednym: mówimy o zwykłych, prostych ludziach, o tych którzy ucierpieli w czasie ostatniej wojny, obojętnie czy to byli ci zza Buga, czy z białostockiego czy też ci ze Śląska. Kresowiacy, Polacy, Ślązacy nie byli winni temu co się stało, dlatego też trochę więcej zrozumienia należałoby się tym ostatnim, a spotykają ich tylko ciągłe oskarżenia.
W pamięci Polaków wojna zajmuje ważne miejsce i często ma się wrażenie, że wiele osób żyje chęcią rewanżu. To do niczego nie doprowadzi. Powstaną tylko nowe, niepotrzebne niesnaski.
Kiedy w 1996 r. byli żołnierze niemieccy przyjechali na Westerplatte, by pojednać się z żołnierzami polskimi tam walczącymi, to tylko jeden ze strony polskiej miał odwagę i chęć podania ręki Niemcom. Dlaczego? Czy żołnierze z obydwu stron tam walczący robili to dobrowolnie? Na pewno nie. Mój ojciec ożenił się miesiąc przed rozpoczęciem wojny i pewien jestem, że dla Niego fakt pójścia na nią, nie był przyjemnością. Jako młody żonkoś wolał zapewne zostać w domu. Ale kazano, więc trzeba było iść. Nie wrócił...
We wrześniu 1998 r. toczyła się na łamach „Życia Warszawy” kampania czytelników przeciw Czechom, ponieważ tamci uważają, że należy ich przeprosić za to, iż w 1938 roku Polska weszła na ich teren i siłą zabrała Zaolzie i kilka innych części kraju. Większa część polskich czytelników była zdania, że nie należy przepraszać. Biorąc pod uwagę fakty, Polacy byli w 1938 r. agresorami tak samo jak Niemcy w 1939 r.
Rozumiem, że ogrom strat, łez, krzywd wyrządzonych przez Niemców był spory, ale czy krzywdy są wymierne?
Zapewne jest tak, jak powiedział Jan Józef Lipski w swojej książce: „Zasada zbiorowej odpowiedzialności historycznej musi być odrzucona jako zasada moralno-karna. Sądzę, że ludziom dotkniętym nieszczęściem utraty domu rodzinnego należy się przynajmniej pewna satysfakcja moralna, a również wyrozumiałość, że marzą o powrocie do Wrocławia i Szczecina, tak jak wielu Polaków marzy o powrocie do Wilna i Lwowa. Stanowisko takie obce jest natomiast większości Polaków. Tłumaczy się to świadomością bardzo jednak nierównego rachunku krzywd - i w rezultacie łatwym zapominaniem, że wina znacznie mniejsza też jest winą. W związku z tym Polacy nie zastanawiają się przeważnie, czemu Episkopat Polski przed około dwudziestu laty powiedział Niemcom: „Przebaczamy i prosimy o przebaczenie”. Zło nam wyrządzone, nawet największe, nie jest jednak i nie może być usprawiedliwieniem zła, które sami wyrządziliśmy. Wysiedlenie ludności z ich domów może być w najlepszym razie mniejszym złem, nigdy - czynem dobrym”.
Mieszkamy razem na jednym kawałku europejskiej ziemi, jesteśmy sobie sąsiadami, chrześcijanami, wierzymy w jednego Boga, mamy tego samego papieża, żenimy się pomiędzy sobą - dlaczego jednak w naszych sercach pielęgnujemy nadal nienawiść do naszych sąsiadów bliższych i dalszych?
Jak długo będziemy jeszcze dla siebie obcy? Najprawdopodobniej spędzimy dalsze 100, 500 czy też 1000 lat na ziemi śląskiej. Czy mamy przez cały ten czas patrzeć na siebie wrogo?
Ewald Steffan Pollok
--------------------------------------------------------------------------------
Glensk J. , Niemcy w ocenie własnej i innych
„Gazeta Opolska”, nr 18, z 30 kwietnia 1999
Skubiszewski K., Wysiedlenie Niemców po II wojnie światowej, Książka i Wiedza, Warszawa 1968 r.
NTO Opole, 31 sierpnia 2001
balbuta
Wysłany: Sob 8:59, 09 Cze 2007
Temat postu:
pamiętam!!!!!!!!
Na tak zwanych ziemiach odzyskanych ludzie mawiali , że i tak Niemcy tu wrócą ! !!! Za komuny żyło się w poczuciu, że państwo nas obroni przed Niemcami! A teraz widzę, że państwo jeszcze nie ma pomysłu co zrobić z tymi rodzinami , które zostały pozbawiene domostw w wyniku wygranych spraw przez byłych właścicieli????!!!!!!
W tej sytuacji należy spodziewać się migracji byłych osadników ale dokąd? Na kresy?
Dlaczego ? to pytanie pozostawiam rządzącym!!!!!!!!!
senior
Wysłany: Pią 22:05, 18 Maj 2007
Temat postu: Repatriacja ze Wschodniej Polski na tzw. Ziemie Odzyskane
Miło jest, że funkcjonuje witryna poświęcona sprawom Kresów i Kresowian. Odczuwam wyraźny brak bieżących informacji i komentarzy na temat tzw. "Powiernictwa Pruskiego" i płynących stąd zagrożeń. Serdecznie pozdrawiam!
fora.pl
- załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by
phpBB
© 2001, 2005 phpBB Group
Regulamin